poniedziałek, 12 stycznia 2009

WoW oczyma n00ba.

Stało się. Dołączyłem do rzeszy jedenastu milionów obywateli Azeroth, płacących co miesiąc haracz na rzecz Tyranów Zamieci. O tym, co zobaczyłem, i czego się nauczyłem przez półtora miesiąca w Świecie Rzemiosła Wojennego, przeczytacie poniżej.

Etap pierwszy - Po prostu graj!

Darujmy sobie opisy tego, jak trafiłem do Azeroth. Pewnego pięknego dnia obudziłem się w krypcie, przeciągnąłem swoje stare kości, po czym ze zdumieniem odkryłem, że żyję. Znowu. Otrzepałem się z wiekowego kurzu, chwyciłem leżący nieopodal zardzewiały miecz i wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza. Gdy tylko opuściłem przytulny grobowiec, zaraz odnalazł mnie jakiś niemile pachnący i plugawie odziany zombie, od którego dostałem Ważne Zadanie. Po jego wykonaniu ruszyłem dalej, by poznać bezkres świata, który stanął przede mną otworem...

Etap drugi - Interakcja.

Jako, że moja pierwsza postać miała polskie imię (którego nie zdradzę na razie, bo zobaczycie - jeszcze kiedyś powrócę, aby zasiąść na Mrocznym Tronie!), od razu zostałem zaczepiony przez jakiegoś nastolatka ze Śląska (jak sądzę), który po stwierdzeniu, że ma do czynienia z początkującym graczem (na próbnym koncie) i że nie dostanie ode mnie ani kasy, ani przedmiotów, zbluzgał mnie straszliwie. Zdziwiło mnie to dosyć, i nastawiło dosyć wrogo do wszystkich pozostałych graczy - postanowiłem bawić się sam. Jednak pamiętając wspólne wypady do kafejek internetowych ze znajomymi, zadałem im podstawowe pytanie - jak się możemy spotkać w grze? Odpowiedź była dość bolesna - musiałem opuścić swój serwer i przenieść się na inny - Moonglade.

Etap trzeci - Tym razem na poważnie!

Razem z Kasią podjęliśmy decyzję - wchodzimy w to razem! Zakupiliśmy pełniaki, ściągnęliśmy wszystkie zalecane patche (pół dnia ściągania!), zainstalowaliśmy i... wsiąkliśmy. Niestety, nie zrobiliśmy jednej ważnej rzeczy - nie przeczytaliśmy podręcznika (był po angielsku), co wyjaśniłoby pewne sprawy już na początku (a tak, to na rozwiązania natrafialiśmy już w ciągu gry, co było niekiedy dla nas dość frustrujące).


Etap czwarty - We dwoje jest weselej!

Po wstępnym przeanalizowaniu plusów i minusów wszystkich dziesięciu dostępnych w grze ras wybraliśmy Byczki - rączego myśliwego Yarla i powabną szamankę Horpynę. Taureni, ku mojemu zdziwieniu, okazali się być odpowiednikami amerykańskich Indian stepowych - wiecie, bezkresne przestrzenie, szamanizm i totemy przed chałupą. Spodziewałem się, że ideologia Hordy będzie mroczna - plugawe rytuały, krew i bezmyślne okrucieństwo. Tymczasem konflikt między Taurenami a innymi rasami ma podłoże bardziej... naturalne. Centaury i dzikołaki to wrogowie rasowi - ich połączone działania miały na celu usunąć Byczki ze świata, przejąć ich ziemie i tak dalej. Aby osiągnąć ten cel nie wachali się oni splugawić, a miejsca, gdzie można ich spotkać pełne są śladów rzezi i okrucieństw. Zaś członków Sojuszu Byczki nie znoszą z innych powodów - gnomy i krasnoludy zanieczyszczają środowisko, pragnąc wydrzeć Matce Ziemi jej skarby, ludzi wszędzie jest pełno, osiedlają się ale o kołogzystencji i poszanowaniu obyczajów innych istot oczywiście nie chcą słyszeć, draenei to kosmici (dobrze, że choć mają kopytka!) a elfy to pedały (naprawdę!). Trzeba przyznać, że klimat i otoczka u Taurenów jest... bycza! Bardzo trafiła w nasze gusta. A więc ruszyliśmy we dwoje, w nowy, nieznany świat. Ruszyliśmy, bardziej odkrywać i poznawać, niż podbijać i rabować.

Etap piąty - Nowy wspaniały świat.

Jeżeli nie masz w grze przewodnika - kogoś, kto już zna świat, to uczysz się na własnych błędach. Sposób gry jest fantastycznie skonstruowany - praktycznie cały czas czekasz na coś fajnego, nie możesz się doczekać aż uda Ci się coś osiągnąć. Z każdego kolejnego osiągnięcia jesteś coraz bardziej dumny i tak to się toczy... System gry jest skonstruowany przejrzyście, w większości przypadków nie mieliśmy problemów ze zrozumieniem, co trzeba zrobić, aby wypełnić swe zadania. Questów zaś warto brać jak najwięcej, czasem bowiem zdarza się, że kilka różnych osób daje zadania dotyczące tej samej lokacji, a nie ma nic bardziej wkurzającego, niż wielokrotne 'czyszczenie' tego samego miejsca aby wypełnić kolejną misję... Zadania w gruncie rzeczy sprowadzają się do schematu znanego choćby z Diablo II i dzielą się na kilka rodzajów - zabij kilka stworów określonego rodzaju, zabij ich szefa, odnajdź i odzyskaj przedmiot (po drodze zabijając inne stwory), przenieś przedmiot w inne miejsce albo porozmawiaj z kimś. Bardzo często łączą się w ciągi przyczynowe - czyli najpierw porozmawiaj ze Zrywaczem Ścięgien, potem zabij Parszywego Boba i każdego, kto Ci stanie na drodze (a co najmniej 12 Odrażających Ścierwników), odzyskaj Szydercze Zwierciadło i zanieś je potem do Ciotki Cecylii. W sumie zadania i tak sprowadzają się do mordowania przeciwników i zbierania tego, co mieli przy sobie :) Czasami zadania mają dodatkowe smaczki - a to do wykradzenia Zwierciadła musisz wykorzystać gnomią technologię, a to ktoś, kogo miałeś zabić próbuje Cię przekupić, i tak dalej i tak dalej. Miłe.

Gra samemu daje masę satysfakcji tylko na początku. Z upływem czasu okazuje się, że kolejne misje są skonstruowane tak, że tylko grupa ma szansę je wykonać (głównie osiągane jest to przez fakt, że zaczepienie jednego stwora, którego mamy szansę wykończyć w pojedynkę, ściąga nam na głowę wszystko co żyje w okolicy - jedna postać nie ma wtedy szans). Poza tym w misjach polegających na zabiciu kilkudziesięciu stworów liczą się stwory zabite przez wszystkich w grupie - przez co takie misje zwyczajnie szybciej się wypełnia. Poza tym gra samemu potrafi bardzo sfrustrować - chodzisz samemu, tłuczesz potwory i powolutku zbliżasz się do artefaktu, który masz posiąść, albo bossa, którego masz zgładzić. Gdy już jesteś blisko, pojawia się grupa postaci - graczy, która zabija dziewicę, ratuje smoka i gwałci kufer ze skarbami, a ty bezsilnie czekasz, aż sobie pójdą, i aż kufer, smok i dziewica wrócą z zaświatów. Przeważnie świeżo ubite przez Ciebie i przez nich potwory również wracają, co zbyt często kończy się śmiercią Twojej postaci i złorzeczeniu na czym świat stoi. I tak doszliśmy do kolejnego elementu - Lochów.

Aby wykonanie zadań z Lochów przynosiło oprócz doświadczenia także satysfakcję, trzeba się zebrać w grupie. Lochy to bardziej wymagające stwory, lepsze przedmioty zdarte z nich i ogólnie większa zadyma, ale także uniknięcie opisanej powyżej sytuacji, w której ktoś inny zbiera owoce naszej harówki. Znalezienie dobrej, zgranej paczki to więcej niż połowa sukcesu, dlatego akurat o to warto się postarać. Nie ma niestety sposobu na znalezienie dobrej grupy - najprościej po prostu rozmawiać z graczami, którzy są w Twojej strefie i na podstawie rozmowy decydować się, czy warto iść z nimi do Lochów. Choć muszę przyznać, że jedne lochy zwiedziłem z przypadku - jakiś gracz odezwał się do mnie, czy chcę 'do RFK', po czym praktycznie w środku robienia zadania przeniosłem się na inny kontynent aby tam wymordować trochę dzikołaków. Warto więc rozmawiać, i wiedzieć, czy odpowiada ci styl gry kogoś, z kim jesteś w drużynie. A już zupełnie najlepiej gra się ze znajomymi z Realu (już trójka to potęga, a czteroosobowa drużyna jest w stanie przetrwać naprawdę poważne kłopoty). Im dłużej grasz, tym więcej masz znajomych, tym łatwiej Ci wykonywać kolejne zadania i 'rosnąć'.

Ale Wojna to nie tylko zadania i rzezie, to także Ekonomia. W tym świecie popyt i podaż są taką samą bronią, jak topór i fireball. I - tu muszę przyznać, bardziej trafia do mnie znów Horda niż Sojusz. Otóż oprócz klasy postaci wybieramy do niej profesje - dwie podstawowe i cztery poboczne, przy czym poboczne profesje mają wszyscy takie same - to Gotowanie, Pierwsza Pomoc, Wędkowanie i Jeździectwo. Profesje podstawowe można mieć tylko dwie, do tego wybór jest spory, więc warto poważnie się zastanowić - kim chce się zostać... W Azeroth możemy odnaleźć przeróżne surowce - od ziół i minerałów począwszy, przez skóry aż do różnego rodzaju elementów spożywczych. W zależności od profesji postać może albo je pozyskiwać, albo z nich korzystać. Dla przykładu Yarl jest myśliwym, który dzięki profesji Garbarza może pozyskiwać z upolowanych zwierząt skóry, zaś jego druga profesja - Kuśnierstwo - pozwala mu z nich szyć części garderoby i sprzęt. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by wybrać dwie profesje przetwarzające wybrane surowce - jak Jubilerstwo i Inżynieria jednocześnie, problem w tym, że o ile postać taka nie ma znajomego Górnika, nie będzie miała surowców niezbędnych do tworzenia przedmiotów... o ile nie kupi ich na aukcji. Wszystko, co wypadnie z powalonych przeciwników można sprzedać. Można to uczynić za marne grosze u pierwszego napotkanego sprzedawcy, a można zaryzykować, i spróbować sprzedać je innym graczom. Po to właśnie wymyślono domy aukcyjne. Nieprzydatny dla maga Bojowy Topór Grozy +3 można sprzedać wojownikowi, który dzięki niemu utłucze więcej stworów. Ale nabywcę może znaleźć wszystko - mięso, materiał, miedziane części, eliksiry... wystarczy wystawić je na aukcji. Niestety, jak dla mnie aukcje 'spsuły' trochę grę - nie wiedząc o ich istnieniu (albo nie korzystając z nich) liczyłem się z każdym miedziakiem, a pierwsza zarobiona złota moneta to był powód dla świętowania. Niestety, potem poszedłem do domu aukcyjnego, i od tego czasu wszystko się zmieniło. Otóż w WoW materiały są z reguły dużo więcej warte niż przedmioty z nich wytworzone. Dlaczego tak się dzieje? Bo za stworzenie przedmiotu dostajemy punkty rozwoju postaci, ale także dlatego, że niektórzy gracze nie mają jak pozyskać materiałów. Dlatego dochodzi do absurdów - materiały potrafią na aukcji kosztować nawet 10 razy więcej, niż przedmiot z nich wytworzony. Moja druga postać, Gnom - Czarnoksiężnik Raptus bardzo szybko się w ten sposób wzbogaciła, co odebrało mi trochę przyjemności z ciułania i później wydawania naprawdę ciężko zarobionych pieniędzy. Teraz bardziej liczy się gest - i 'łatwo przyszło, łatwo poszło'. W Hordzie natomiast takiej sytuacji na aukcjach nie ma. Co prawda tylko dzięki aukcjom udało mi się uzyskać fundusze niezbędne w pewnej części gry, ale wydanie ich to była ciężka decyzja, przemyślana w 100% (a nie wykupienie wszystkiego, co się oferuje). Tutaj ciągle stałem przed wyborem - czy potrzebuję jakiejś umiejętności? przepisu? może lepszej broni? Takie wybory dają mi maksymalną satysfakcję.

Etap szósty - Witaj, wesoła przygodo!

Lubię odgrywać. Lubię, gdy moja postać ma jakiś indywidualny szlif, odróżniający ją od postaci innych graczy, czy postaci niezależnych. Wolę, gdy znajomy w grze przywita mnie stwierdzeniem 'All shall hail brave Yarl the Hunter!' niż 'hi r u LFG? wana jion us? do RFK'. Wkurzają mnie gracze, którzy psują zabawę innym nieustannym 'ejże! podpisz mi się!', 'ejże! daj mi kasę/przedmiot!', 'ejże! WTS [Brona Gniewu +2]'. Bardzo pochlebiają mi zachowania nastawione na odgrywanie - np. ktoś z graczy potrzebował czarnoksiężnika do odprawienia specjalnego rytuału i odpowiednio się zachował wobec mnie, albo często spotykane rzucanie na graczy na szlaku błogosławieństw - gdybym miał postać maga albo paladyna sam bym tak robił :). Ostatnio rozbroił mnie podryw, który jeden z graczy późno w nocy uskuteczniał na Horpynie - przerodził się on spontanicznie w zwierzęce animal-disco :) Świat jest pełen fajnych ludzi, którzy chcą czerpać przyjemność z zabawy i mają pomysły jak to robić dzięki narzędziu, jakie dał nam (za ciężkie pieniądze) Blizzard.


Etap siódmy - ... I'll be back!

No właśnie. Gdy skończę pisać tę notkę, nie będzie mnie tu z Wami. Będę biegał gdzieś po Tysiącu Igieł albo błądził gdzieś po Zmierzchowym Borze. Chciałem Wam opowiedzieć o tylu rzeczach, nie zdążyłem. Ale z pewnością jeszcze tu wrócę, opowiem Wam o pojedynkach, o wyścigach Kodo, o mrocznych tajnikach alchemii i o grozie czającej się w Szkarłatnym Klasztorze. Opowiem też, a jakże, o golasach biegających nocą po zaułkach Burzowego Wichru, o małym domku w środku Elfowego Lasu i o tym, kogo w środku znalazłem. Dowiecie się może także tego, dlaczego nie powinno się zakładać kolczugi na stringi. A tym czasem... Stay away from the voodoo...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Spodziewałem się, że ideologia Hordy będzie mroczna - plugawe rytuały, krew i bezmyślne okrucieństwo.

Takie rzeczy to tylko w Klanarchii :P

Świetny wpis!
Pozdrawiam,
senmara