Jest taki zespół, którego muzyka kojarzy mi się z podróżą. Z przemieszczaniem się z miejsca na miejsce. Gdy słucham dwóch pierwszych albumów tej kapeli stają mi przed oczyma obrazy skutego lodem Mazowsza, przyprószonej śniegiem Warmii, lodowych malunków na szybie okna pędzącego przez noc pociągu. Dlatego, gdy nadchodzi zima, nie mogę na to nic poradzić i przenoszę się do mroźnej Karelii, Krainy Tysiąca Jezior. Gdy pierwsze dźwięki płyną z głośników, lodową krainę mam na wyciągnięcie ręki... tuż za szybą.
Jest taki zespół, którego muzyka kojarzy mi się z podróżą. Z przemieszczaniem się z miejsca na miejsce. Gdy słucham dwóch ostatnich albumów tej kapeli stają mi przed oczyma rozgrzane letnim słońcem wzgórza Mazur, parujące po letnim deszczu lasy Pomorza, krajobraz migający w pędzie za szybą mknącego szosą samochodu. Dlatego, gdy nadeszło lato, nie mogłem nic poradzić i zaopatrzyłem się w nowe dzieło Amorphis - 'Skyforger'a'. Jego pierwsze nuty popłynęły, gdy mknąłem swym bolidem na północ...
Nie czekałem jakoś specjalnie na ten album. Wiedziałem co prawda, ze coś tam sobie dłubią w studiu, ale nie byłem ciekaw nowej propozycji Finów. Wciąż byłem zasłuchany w płytach 'Eclipse' i 'Silent Waters', które można było uznać za otwarcie nowego rozdziału w historii zespołu. Nagrane szybko po sobie płyty zawierają tyle doskonałej muzyki, że trzy lata to naprawdę zbyt mało czasu, by w pełni docenić te dzieła. Lecz gdy okazało się, ze mam ruszać w trasę, postanowiłem skonfrontować te samograje z nowym krążkiem Amorphis.
Jest taki zespół, którego muzyka kojarzy mi się z podróżą. Z przemieszczaniem się z miejsca na miejsce. Gdy słucham dwóch ostatnich albumów tej kapeli stają mi przed oczyma rozgrzane letnim słońcem wzgórza Mazur, parujące po letnim deszczu lasy Pomorza, krajobraz migający w pędzie za szybą mknącego szosą samochodu. Dlatego, gdy nadeszło lato, nie mogłem nic poradzić i zaopatrzyłem się w nowe dzieło Amorphis - 'Skyforger'a'. Jego pierwsze nuty popłynęły, gdy mknąłem swym bolidem na północ...
Nie czekałem jakoś specjalnie na ten album. Wiedziałem co prawda, ze coś tam sobie dłubią w studiu, ale nie byłem ciekaw nowej propozycji Finów. Wciąż byłem zasłuchany w płytach 'Eclipse' i 'Silent Waters', które można było uznać za otwarcie nowego rozdziału w historii zespołu. Nagrane szybko po sobie płyty zawierają tyle doskonałej muzyki, że trzy lata to naprawdę zbyt mało czasu, by w pełni docenić te dzieła. Lecz gdy okazało się, ze mam ruszać w trasę, postanowiłem skonfrontować te samograje z nowym krążkiem Amorphis.
Na początku zaskoczenie, walczyk z ciekawie poprowadzoną linią melodyczną oraz codą, czyli coś, nowego w twórczości Finów. Sporo melodii, trochę wyważonego ciężaru, rozpędzona końcówka. Niby fajnie, ale jednak miałem wrażenie, że sam kawałek to taki nie do końca udany eksperyment. Kolejny numer to już typowy Amorphis, rytmiczny, z wpadającą w ucho melodią i wyryczanym zakończeniem. 'Trójeczka' to złagodzenie brzmienia, w sam raz na tyle, aby trafić w gusta młodzieży wychowanej na Bullet For My Valentine. Minusik, choć sama piosenka potrafi chwycić za serducho. 'Sky is Mine' jest z kolei oparte na riffie będącym swoistą trawestacją melodii znanej z drugiej minuty 'Under the Soil and Black Stone' sprzed trzech lat. Do tego to żenujące zwolnienie w połowie kawałka - argh, gdyby chcieli, mogli wykrzesać z tego numeru rozpędzoną bestię, niestety - woleli spiłować jej kły i przylizać futro. Kolejny numer jest bez wątpienia najcięższy na płycie, jednak gdyby nie solówka, to nie byłoby o czym opowiadać. Jednym słowem - nuda. Z kolei 'My Sun' to dowolna interpretacja tiamatowego 'Circles'. Na każdej płycie Amorphis jest jeden - dwa numery, których spokojnie mogłoby nie być - tu tę grupę reprezentuje 'Highest Star'. Wlatuje jednym uchem a wylatuje drugim. Tytułowy 'Skyforger' to będzie koncertowy hicior - skoczny, rytmiczny, z miejscem na wokalne wsparcie publiczności na finiszu. Kolejny, przedostatni numer to fajne nawiązanie do staroci znanych z 'Tuoneli', czy - zwłaszcza 'Elegy'. Wokalista stara się tu podrobić manierę wokalną Ozziego Osbourna, co wychodzi mu średnio, ale do numeru jak najbardziej pasuje. No i wreszcie koniec - chyba jedyny do końca przemyślany utwór na tym albumie, esencja 'amorphisowatości' - 'From Earth I Rose'. Oparty na nawiązującym do folka motywie muzycznym, z przeplatającymi się czystymi wokalami i growlem, z fantastycznymi solówkami i jakąś taką nieokreśloną tęsknotą, z której słyną Finowie. Absolutny hit!
'Skyforger' wzbudził we mnie skrajne emocje. Na początku była euforia - nowa, dobra płyta, jest fajnie, noga na gaz i mkniemy. Później było zdziwienie - jak to, trwa tylko 50 minut? Nie przykuwa uwagi na dłużej? Po kilkukrotnym przesłuchaniu miałem w głowie trzy - cztery numery, czyli bardzo niewiele. Nadeszło rozczarowanie. że mogło być lepiej, mocniej, brutalniej, melodyjniej, że wszystko, co na płycie się znalazło już wcześniej słyszałem. I to był mój najpoważniejszy zarzut. Ale ja po prostu nie potrafię być obiektywny w stosunku do twórczości Amorphis. I mimo tego, że już kilka pierwszych przesłuchań bezwstydnie obnażyło wszystkie słabości albumu, to każde następne przynosiło jakieś pozytywy.
Kiedyś Amorphis miało fajny zwyczaj, że między regularnymi, dużymi albumami wydawali cztero - pięcio utworowe EPki. Były one na maksa dopracowane i stanowiły prawdziwe perły w koronie zespołu. Kiedy stwierdziłem, że być może płyta powstała za szybko, że może powinna być bardziej dopracowana, aby bardziej zaskakiwała słuchaczy i wgniatała ich w ziemię, że może Finowie powinni trochę odpocząć i popracować nad utworami, postanowiłem wybrać te cztery utwory, które jeśli trafiłyby na EPkę pod tytułem 'Skyforger', to byłbym zadowolony. Trzy pewniaki znalazłem od razu. Ale im dłużej słuchałem płyty, tym bardziej stwierdzałem, że szkoda by było zmarnować tak dobre utwory, jakimi są pozostałe piosenki. Nie są wybitne - fakt. Ale za to się ich rewelacyjnie słucha. Amorphis wyszła świetna płyta do słuchania mimochodem, do tego, by leciała sobie gdzieś w tle i nie absorbowała uwagi. Do tego, by przykuwać tę uwagę tylko w określonych momentach - tu na solo, tu w przyspieszeniu, tu w tęsknym refrenie. I wtedy jest dobrze. Wtedy można się uśmiechnąć, odpocząć i naprawdę dobrze bawić. Wtedy można przymknąć oko na wszystkie te mankamenty, które wymieniłem powyżej.
Z tercetu 'Eclipse', 'Silent Waters' i 'Skyforger' najsłabiej wypada ten ostatni. Być może muzycy są po prostu zmęczeni, lekko się wypalili. Powrócili tym albumem w rejony 'Am Universum' i 'Far From The Sun', gdzie wyraźnie flirtowali z muzyką lat 70-tych i pop-rockiem. Można nazwać to ich naturalną drogą rozwoju, ja jednak obawiam się, że o ile nie wezmą urlopu, ich kolejne dzieło może być jeszcze bardziej miałkie. A byłoby szkoda. W każdym razie nowy album Amorphis polecam przede wszystkim fanom, ci zaś, którzy nie znają wcześniejszych dokonań Finów, powinni raczej wybrać na start któryś z dwóch wyżej wymienionych albumów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz