piątek, 8 stycznia 2010

Co siedziało w Puszce Pandorry?

To się musiało tak skończyć. Ludzkość natknęła się na inną rozumną rasę gdzieś daleko w przestrzeni kosmicznej. Po początkowym stresie związanym z kwestiami komunikacyjnymi (kolonizować czy eksterminować?) wybrano zasadę pokojowej kołogzystencji a na zamieszkaną przez Obcych planetę wysłano jajogłowych. Jajogłowi długo głowili się, jak nazwać swój nowy dom, spierali się, czy lepiej brzmi Awrora (ci o bardziej rewolucyjnych zapędach) czy EOX00291 (ci o matematycznym podejściu do życia). W końcu stanęło na Pandorrze. W nazewniczym rozpasaniu jajogłowi poczęli nazywać wszystko dookoła (a to Góry Alleluja, a to Wrota Piekieł) a miejscowych nawracać na Jedyny Słuszny W Kosmosie Język - angielski. Szybko odkryto naturalne bogactwo Nowego Lepszego Świata - TurboDymoUranium, którego mała bryłka zapewniała wielomilionowe zyski. W ślad za jajogłowymi na Pandorrę zaczęli napływać biznesmeni i najęci przez nich najemnicy - ochroniarze.

Tak mniej więcej zaczyna się nowy film Jamesa Camerona - Avatar. Film, nad którym reżyser min. Obcego II, Terminatora I i II i Titanica pracował przez ostatnie cztery lata. Filmu, który powstawał przy użyciu niespotykanej dotąd w produkcjach filmowych technologii. Filmu, który na nowo definiować miał efekty specjalne i kino trójwymiarowe.

Avatar trwa 161 minut, i bez przesady można stwierdzić, że jego czas trwania wypełniony jest feerią barw i kształtów. Świat do którego trafia widz wypełniony jest mnóstwem stworzeń, które mogą być wytworem fantazji jedynie będących na ciągłym haju grafików. Czy to rośliny, czy zwierzęta, czy ich części stworzone zostały komputerowo z wielką pieczołowitością, a pomysły które znalazły odzwierciedlenie w świecie Pandorry - choć często niezbyt świeże - radują oczy swoim wykonaniem. Twórcy filmu poszli daleko w kierunku maksymalnego dopieszczania swej produkcji, tropem autorów gier komputerowych. Zadbali o każde, nawet najdrobniejsze szczegóły. Czasem uwagę widza przyciągały przedmioty znajdujące się na trzecim planie, które absolutnie nie miały większego znaczenia dla fabuły filmu. Zrobiono to trochę na zasadzie wrzuconych do gry komputerowej nieprzydatnych przedmiotów, których zastosowywanie daje frajdę graczowi, a w filmie sama obserwacja trzeciego planu dawała mnóstwo przyjemności.

Osobna kwestia to mimika twarzy bohaterów, która jest absolutnie genialna. Takie niuanse jak specyficzne ułożenie mięśni mimicznych, reagujących na warunki zewnętrzne (jak mrużenie oczu i szeroki uśmiech wymuszone przez pęd powietrza w żyrokopterze) czy oczy, żywo reagujące na emocje ich posiadacza. Ponoć Cameron zwlekał z nakręceniem 'Avatara' do momentu, aż technologia umożliwi mu osiągnięcie efektu żywych, a nie rybich, jak u Golluma, oczu. To udało się osiągnąć w stu procentach.

Trzeci wymiar w kinie zaczyna zdobywać coraz większą popularność. Jednak do tej pory omijały mnie produkcje typu 'Odlot 3D' czy 'Harry Potter 3D', nie umiem wręcz stwierdzić, czy to co zaproponował Cameron jest lepsze, czy gorsze od innych rozwiązań. Mogę napisać tylko o swoich wrażeniach, które były o niebo lepsze niż 15 lat temu, gdy w Pałacu Kultury i Nauki oglądałem z rodzicami trójwymiarowy film produkcji rosyjskiej, przedstawiający cyrkowca rzucającego wirującymi dyskami w kinową publiczność. Przede wszystkim zamiast 'wyskakujących' z ekranu bohaterów i 'wylewającej się' na widza akcji, w 'Avatarze' uzyskano głębię planu. Główni bohaterowie poruszali się na 'środkowej' płaszczyźnie, pozwalając aby od czasu do czasu coś działo się 'w głębi' bądź 'przed' nimi. Efekty te są bardzo naturalne i nie nachalne, dzięki czemu udało mi się uniknąć bólu głowy po seansie. Z drugiej strony miałem wrażenie pełniejszego uczestnictwa w filmie i chwilami łapałem się na tym, że bezwiednie podążam wzrokiem za jakimś elementem tła, zamiast śledzić wydarzenia na głównym planie.

'Avatar' w zasadzie jest jednym wielkim efektem specjalnym. Nie ma sceny tak wgniatającej w ziemię jak słynna samonaprawa T101 czy przeniknięcie przez kraty T1000, o której można by opowiadać długo i namiętnie. Nie, tu nic aż tak nie zapadnie w pamięć. Tylko - albo aż - cały film. Od pierwszej chwili na Pandorze widz obserwuje ze zdumieniem, jak cudowny świat można wykreować na monitorze komputera - i jak go przenieść na wielki ekran. Wiadomo, że jest kilka highlightów, które są w filmie odpowiednio uwypuklone. Dla mnie jednak diabełek tkwi w szczegółach, i nie potrafię się tak podniecać scenami podniebnych lotów, jak na przykład panoramą na słynne wiszące góry Pandorry...

Ostatnią rzeczą, o której warto napisać, jest dynamika. Od samego początku, do końca filmu akcja goni akcję, ważne dla fabuły wydarzenia następują niesłychanie szybko po sobie. Jest kilka zwolnień dla złapania przez widza oddechu, ale poza tym jest on ciągle zasypywany z ekranu informacjami. Poczucie pędu wzmaga także praca kamery, która z rzadka tylko pokazuje spokojne, statyczne ujęcia, przez większość czasu będąc w ruchu i przyprawiając widza o zawroty głowy.



Trochę nasłodziłem, pora na łyżkę, albo lepiej całą beczułkę goryczy. Przede wszystkim nie ma w tym filmie mowy o grze aktorskiej. Aktorzy to statyści przy uzyskanych przez technologię komputerową efektach. Nie ma tu jednak mowy o sztuczności, jest raczej puszczanie oka do młodszego widza. Zarówno żywi jak i cyfrowi aktorzy nieco przesadnie okazują emocje i zbyt mocno reagują na wydarzenia, aby mniej wyrobieni widzowie bez problemu mogli zrozumieć fabułę. Fabułę, która została ograniczona do minimum...

No właśnie. Fabuła jest bardzo ograniczona i płytka. Jest jedynie pretekstem do pokazania nam tych wszystkich wspaniałości nad którymi męczyli się graficy. Postępowanie bohaterów 'Avatara' często wydaje się nieco irracjonalne, często najzwyczajniej w świecie głupie, ale zawsze prowadzi do wizualnej orgii. Każde kolejne wydarzenie na ekranie jest wstępem do jeszcze większego oceanu ognia, wirtualnej krwi i fantastycznych, baśniowych lokalizacji. Jednocześnie nie przesadzono z brutalnością, dzięki czemu film jest bardzo przyjazny dla młodego widza. Wątki miłosne są, a jakże, przy czym miłość jest czysta, nieskalana, i tradycyjnie natrafia na przeszkody jedynie z pozoru nie do przejścia. Wszystko po to, aby jak najwięcej ludzi mogło zostawić swoje ciężko zarobione baksy w kasie kina.

Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie osobiście dość mocno irytowała, a mianowicie pomysły. Z takim budżetem i takimi planami można było z tym filmem zrobić wszystko. Gdy jednak chodziło o podstawowe idee postanowiono niestety powielać sprawdzone cliche. Zdaję sobie sprawę, że nakręcenie historii miłosnej dwóch bulgocących galaret w świecie, w którym nie ma grawitacji, za to są nienasycone krwiożercze marchewki, nie napełniłaby kasą producenckich kieszeni, choć sam film można by wtedy uznać za 'wizjonerski' i 'przecierający nowe szlaki'. Niestety, pomysły które widać w 'Avatarze' są bardzo odtwórcze. Projektując lud Na'vi oparto się na Indianach stepów USA i dżungli południowoamerykańskiej, spora część fauny zamieszkującej Pandorrę swoje korzenie odnajduje w ziemskich zwierzątkach (krwiożercze flamingi czy spokojne lemury, a nawet 'Sleipniry', czyli sześciokopytne wierzchowce Na'vi). Trochę szkoda, bo dzięki dobrym pomysłom (jak na przykład niegdyś xenomorph, który dziś już na stałe wszedł do popkultury) rzeczywiście można było unieśmiertelnić i film, i jego twórców (choć może Cameron o to dbać nie musi, gdyż zawsze będzie w naszej pamięci jako twórca Terminatora).

Na pytanie, czy warto szturmować kina by obejrzeć ten film na wielkim ekranie, każdy powinien odpowiedzieć sobie sam. Ja jednak doradzę, aby skorzystać z okazji i zobaczyć choć jeden seans w trójwymiarze. Nie wiadomo bowiem, jak długo 'Avatar' zagości na ekranach polskich kin, a seans z płyty - czy twardego dysku - z pewnością nie pozwoli na pełne odebranie świata 'Avatara'. Co do mnie - widziałem nowe dzieło Camerona dwukrotnie. I za drugim razem przestała mnie irytować płytkość fabuły i sztywność aktorów, za to czekałem na to, aby w spokoju podziwiać wszystkie te szczegóły i szczególiki, które za pierwszym razem mi umknęły...