piątek, 25 czerwca 2010

Wielka Czwórka w Warszawie.


Godzina B4 minus 48:00.

Dni męczenia i dręczenia minęły. Wreszcie zapadła decyzja - jedziemy na Sonisphere! Najlepsza z Najlepszych przekonana do wyjazdu, urlopy zaklepane, jeszcze tylko po bilety do EMPiKu i telefon do rodzinki, czy zgodzą się nas przenocować. Kurcze, ale będzie wypas!

Godzina B4 minus 24:00.

Ha! Wszystko gra i buczy! Bilety są, nocleg - jest, nastrój dopisuje, nawet Najlepsza z Najlepszych bąknęła coś o 'Death Magnetic'. No to słuchamy 'Death Magnetic' ;). Kurcze, ale będzie fajnie!

Godzina B4 minus 6:00.

Kot oddany w niewolę, auto zatankowane i gotowe do drogi, zakupy zrobione i nawet 'emergency pack' w postaci plecaczka z parasolami, płaszczami przeciwdeszczowymi i butlą wody mineralnej (oraz mniej lub bardziej przydatnymi drobiazgami) przygotowany, żeby nie trzeba było się przepakowywać w Warszawie. Kurcze, nie mogę się doczekać! Ale będzie git!

Godzina B4 minus 4:00.

Pędzimy autostradą. Mamy jeszcze 1200 Went, a to jak wiadomo, bardzo dużo czasu. W głośnikach plumkają The Coffinshakers. Kurcze, ale będzie bombowo!

Godzina B4 minus 3:00.

Zjechaliśmy z autostrady. Korek. Stoimy. Nie ma się czym przejmować, nadrobimy za Łowiczem.

Kurcze, ale będzie grejt!

Godzina B4 minus 2:00.

Łowicz. Korek. Stoimy. Nie ma się czym przejmować, dwie godziny to kupa czasu, jeśli nie będzie korków, to spokojnie dojedziemy na czas.

Kurcze, normalnie super będzie, nie?

Godzina B4 minus 1:00.

Przed Sochaczewem korek, staliśmy. Ale teraz jesteśmy za Sochaczewem, praktycznie pusta szosa - pędzimy! Kurcze, ale będzie....

Godzina B4 minus 0:59.

Korek. Stoimy. Z auta stojącego kilka samochodów przed nami wysiada grupka ubranych na czarno, długowłosych istot i pędzi w kierunku kępy drzew. Korek rusza, ale owe istoty nie przejmują się tym wcale. Chwilę później spokojnym krokiem wracają do auta. Ich spacerek nie miał więcej niż 100 metrów.
Kurcze, normalnie nie zdążymy...

Godzina B4 minus 0:45.

Wyprzedzają nas rowerzyści. Wyprzedzają nas piesi. Kurcze...

Godzina B4 minus 0:35.

W radiu powiedzieli, że cała Warszawa stoi. Ponoć winni tego stanu rzeczy są przybyli tłumnie na koncert metalowcy. Ale najgorzej ponoć jest na wylotówkach od strony Krakowa i Katowic. Jakie to szczęście, że wjeżdżamy od strony Poznania.

Metalowcy w samochodach przed nami i za nami chóralnie śpiewają. Każdy co innego.

Mijają nas żółwie. Mijają nas stonogi.

Kurcze...

Godzina B4 minus 0:20.

W oddali widać Błonie. Oby tylko dojechać do Ożarowa, tam droga rozszerza się i są trzy pasy.

Mijają nas ślimaki.

Kurcze... nie, nie kurcze, tylko kurwa.

Godzina B4.

Jesteśmy w Błoniach. Stoimy. Na festiwalowej scenie właśnie melduje się Nergal ze swoją czeredką. Ja wciąż mam nadzieję, że może - jak to zwykle u nas bywa - będą opóźnienia. Jak się później okazało - żadnych opóźnień tym razem nie było... Argh...

 

Godzina B4 plus 0:20.

Ożarów. Trzy pasy pozwoliły nam spokojnie przejechać około kilometra, teraz zaś wszystkie trzy stoją zakorkowane. Warszawiacy jeżdżą poboczem. Zdesperowani warszawiacy jeżdżą ścieżką rowerową. A czym ma pojechać zdesperowany Buphallo?

Godzina B4 plus 0:30.

Ponoć jesteśmy w Warszawie. Nie wiem, bo znaki zasłania mi stojący autokar z flagą Slayera na tylnej szybie. Z desperacji puściłem nawet Iperyt, na cały regulator. Najlepsza z Najlepszych nie wyglądała na zachwyconą. Co trzecie auto wypełnione jest postaciami w czarnych koszulkach. Ja mam na sobie koszulkę Lecha.

Godzina B4 plus 0:50.

Jak to dobrze, że choć trochę kojarzę Warszawę! Dzięki mojej bezczelności i orientacji w terenie jesteśmy już niedaleko od celu - mieszkania wujostwa, gdzie mamy zostawić auto. Co dziwne - Warszawa stoi w każdym kierunku, a nie tylko w kierunku festiwalu. Koszmar!

Godzina B4 plus 1:20.

Ruszamy na festiwal. Na piechotę, bo dzięki temu poruszamy się szybciej, niż taksówki czy autobusy. One, o zgrozo, stoją w korku. Po drodze mijamy auta wypełnione zrezygnowanymi fanami agresywnych dźwięków. Oni już wiedzą, że nie zobaczą ani Behemotha, ani Anthraxu.


Godzina B4 plus 1:45

My też nie zobaczymy. Łapiemy taksówkę, która bez licznika wiezie nas opłotkami, przez osiedla, przynajmniej raz chamsko wymuszając pierwszeństwo przejazdu i mało nie zabijając nas po drodze. Kierowca z radosnym uśmiechem wyjaśnia, że jedzie tak, bo nam zależy, aby szybko znaleźć się na koncercie, a jemu - by jeszcze kogoś złapać i zarobić. Anthrax schodzi ze sceny. My jesteśmy ubożsi o 50 złotych, ale bogatsi o spory zastrzyk adrenaliny...

Godzina B4 plus 2:00.

Jesteśmy na miejscu. Lotnisko jest ogromne. Dookoła tłumy ludzi. Jedni spacerują, inni popijają piwo. Praktycznie każdy z telefonem przy uchu. Słyszymy daleki pomruk i bzyczenie. To oznacza, że Megadeth zainstalował się na scenie. O! I chyba nawet ją widzę! Ma wielki napis SONISPHERE...

Godzina B4 plus 2:10.

To nie scena, tylko festiwalowa brama. Scena majaczy się gdzieś daleko na horyzoncie. Megadeth skończył grać jeden kawałek, teraz gra kolejny. Nie bardzo słychać, który... W międzyczasie kontrola biletów i jesteśmy. Pędzimy w kierunku namiotów Carlsberga - mam ochotę na piwo!

Godzina B4 plus 2:20.

Nie ma tak dobrze. W międzyczasie jeszcze kolejna bramka, kontrola biletów i rewizja osobista. Widzę scenę! Nie widzę zespołu! Ale zaczynam rozpoznawać muzykę! Kurcze, ale fajnie... Piwa!

Godzina B4 plus 2:30.

Megadeth gra już pół godziny, a my dopiero teraz doczłapaliśmy pod scenę. Jest monstrualna - gdyby nie dach, mogłyby obok siebie wylądować dwa helikoptery i jeszcze zostałoby miejsce. Do tego mnóstwo telebimów. Tyle, że niewiele na nich widać, bo trzeba patrzeć wprost w zachodzące słońce...


Godzina B4 plus 2:45.

Mamy piwo, nabyte w chillout zone, za jedyne 5 PLN od kufla. Niestety, ochrona nie pozwala nikomu wynieść go poza strefę chilloutu. Na scenie 'Sweating Bullets', 'Symphony of Destruction' i 'Peace Sells'. Koniec koncertu Megadeth. Dwa ostatnie kawałki wywołują u mnie chęć rzucenia się w tany, ale nie ma gdzie - tłum stoi statycznie. No, ale na Slayerze będzie się działo!

Godzina B4 plus 3:00.

Odnaleźliśmy kuzyna, z którym mieliśmy się tu spotkać. A w zasadzie to on odnalazł nas i pięciopak piwa :). Czekamy na Zabójcę. Jest ekstra!


Godzina B4 plus 3:30.

Slayer na dechach. Jesteśmy na tyle blisko, że widać członków zespołu na scenie. Każdy kolejny numer budzi coraz większe emocje - pierwsze takty 'Dead Skin Mask' przyprawiają o ciarki na grzbiecie. Chcę skoczyć w pogo - ale nie ma gdzie. Cały tłum stoi spokojnie, mnóstwo ludzi filmuje koncert czym się da, nawet w oddali, w najgęstszym tłumie nie widać śladów zabawy... Ze sceny płyną klasyki. Jest świetnie, jest genialnie.


Godzina B4 plus 4:40.

Slayer skończył. Ależ to był koncert!!! Idziemy po piwo. Nie leją go jednak - ponoć zabrakło plastikowych kubeczków. Publiczność ryczy zwyczajowe 'Piwo lać! Tra la la mać!' ;)

Godzina B4 plus 5:00.

Według rozpiski Metallika powinna wchodzić na scenę. Do tej pory wszystkie bandy występowały co do minuty. Co jest, u licha? Przygasają światła, podkręcam się do granic możliwości, zaczynam nucić 'Ecstasy of Gold'...

Godzina B4 plus 5:05.

Falstart, nic się nie dzieje. A już myślałem, że wyjdą...

Godzina B4 plus 5:10.

Zaczęło się. Leci intro, na telebimach urywki z 'Dobrego, Złego i Brzydkiego', publika szaleje. Moment później zapala się gigantyczny telebim nad sceną i brzmią pierwsze takty 'Creeping Death'. Od tej pory wszystko staje się jasne. Na scenie Gwiazda, Metallica. Brzmienie - cudowne, głośne i czytelne. Na telebimach profesjonalnie zmontowane ujęcia z różnych kamer filmujących zespół. Ogląda się to jak świetne DVD. Ludzie w ekstazie. Ja z nimi....

Koncert trwa, dobór utworów jest jak mokry sen licealisty - piętnaście lat temu dałbym się pokroić za taki zestaw (lecz cóż, oni woleli wtedy grać 'The Memory Remains' i ''King Nothing'). Urlich coraz bardziej zmęczony, więc grają sporo ballad. Mimo tego wygląda tak, jakby potrzebował chwilki sam na sam z respiratorem na backstage'u. Pozostałe chłopaki nie oszczędzają się, lecą same hity. Jakże cudowny koncert!


Godzina B4 plus 7:10.

Wybrzmiały ostatnie takty 'Seek & Destroy'. Cisza aż piszczy w uszach. Ludzie - wciąż oszołomieni koncertem - skandują nazwę zespołu. Ktoś mało rozgarnięty puszcza w eter informację o powrotach via warszawskie MPK. James nie jest zachwycony ('Shut the fuck up, we're not done yet!'), dzięki czemu zgromadzeni pod sceną mają nadzieję na kolejnego bisa. Nic takiego się jednak nie dzieje, członkowie zespołu dziękują fanom (a najładniej Rob :) ), potem zwyczajowy sceniczny lans (jak dla mnie odrobinę nie na miejscu). Tłum rusza do wyjścia...

Godzina B4 plus 7:30.

Tłum wciąż wylewa się z terenu lotniska, zostaliśmy zmiażdżeni, zdeptani i wymacani na wszystkie strony. Już lecimy z nóg, lecz jeszcze czeka nas droga powrotna... Psia mać, ale długie to lotnisko!

Godzina B4 plus 8:00

Na wepchanie się do któregokolwiek z podstawianych autobusów nie ma szans, ludzie ściskają się w nich jak sardynki. Wybieramy powrót na piechotę. Porwani przez rzekę ludzi, mijamy tkwiące w korku (tak, korku o północy) autobusy...

Godzina B4 plus 9:30.

Ulice, którymi idziemy, są zamknięte dla ruchu pojazdów. Ale mimo to udaje nam się dojść do miejsca, w którym jest szansa na złapanie taryfy. Zamówienie złożone, auto w drodze.

Godzina B4 plus 10:00.

Zmęczeni, ale szczęśliwi, idziemy spać. W głowach wciąż słyszymy muzykę Metalliki...

 Epilog

Muszę przyznać, że mam mieszane wrażenia z Sonisphere Festival. Z jednej strony miałem okazję uczestniczyć w doniosłym dla mnie wydarzeniu, z drugiej problemy z komunikacją przed i po koncercie skutecznie zniechęcają mnie do udziału w tak dużych spędach ludzi.  Najlepsza z Najlepszych po koncercie przyznała otwarcie, że nienawidzi ludzi, i to nawet mimo tego, że było kulturalnie i bez żadnych scysji czy nieprzyjemnych wydarzeń. Z jednej strony obejrzeliśmy kapitalny show Metalliki i świetny koncert Slayera, z drugiej przepadły nam Anthrax i Behemoth, a Megadeth niby widzieliśmy, ale nie mogliśmy w jego koncercie w pełni uczestniczyć. Z jednej strony ludzie byli dość statyczni, co było niefajne, z drugiej strony bawiąc się w takim tłumie można było łatwo zostać wdeptanym w ziemię, co prawdopodobnie było by jeszcze bardziej niefajne. Z jednej strony impreza zorganizowana została na maksa profesjonalnie i było wszystko to, co powinno na niej się znaleźć i jeszcze więcej (łącznie z popisami pilota śmigłowca Red Bulla, kręcącego pętle i bączki nad głowami widzów), z drugiej takie morze ludzi generowało problemy ze zlokalizowaniem znajomych, gwarantowało, ze jeśli opuści się fajne miejsce przed koncertem, to się później do niego po prostu nie dopcha, i stwarzała problemy nierozwiązywalne acz obecne na każdym zlocie tej wielkości (kolejki do wszystkiego - picia, jedzenia, toalet, merchandise'u...).

Do tego jeszcze doszła odrobina mojego rozżalenia. Otóż dawno temu, gdy zaczynałem swoja przygodę z metalem, słuchałem właściwie tylko sześciu wykonawców (pewnie tak jak większość ówczesnych nastolatków preferujących mocną muzę). Byli to Metallica, Megadeth, Anthrax i Slayer (do którego przekonałem się dużo później niż do pozostałych). Do tego jeszcze Iron Maiden i Yngwie Malmsteen. Zobaczenie czworo z moich idoli na jednej scenie było niewyobrażalnym marzeniem, które - jeśli by się spełniło - byłoby wtedy zdecydowanie najszczęśliwszą chwilą mego życia. Minęło prawie dwadzieścia lat i proszę - oto są. Do tego grają sety złożone z numerów z moich ulubionych płyt. Pamiętam, jak zdzierałem kasety słuchając ich na chińskim jamniku, i jak wyobrażałem sobie, że jestem na ich koncercie (swój pierwszy koncert zaliczyłem dużo później). Otwierałem okno i pozwalałem słuchać ich muzyki sąsiadom :) A teraz - owszem, stoją na scenie, jak produkt zapakowany w piękne sreberko, ale nie widzę pasji, nie widzę zaangażowania, słyszę puste frazesy o tym jak to fajnie grać razem na jednej scenie po trzydziestu latach łojenia. Ale nie widzę tego braterstwa, o którym mowa. James pokazuje okolicznościową kostkę gitarową 'Big Four' i nie mam wątpliwości, że pojawi się za chwilę ona w sprzedaży. Ale muzycy innych kapel nie wychodzą do siebie nawzajem, nie wierzę też we wspólną imprezę po koncercie. Jedni po odwykach, inni nie przepadają za sobą (łagodnie mówiąc), jeszcze inni odkryli Boga i nie mają o czym rozmawiać z pozostałymi. Szkoda, bo jeden mały autentyczny gest dobrej woli ze strony Metalliki (na przykład możliwość, aby pozostałe trzy kapele z Wielkiej Czwórki Thrash Metalu grały na takich samych ustawieniach dźwięku co Meta, albo z grającym wielkim telebimem w tle) znaczyłby dla mnie więcej, niż wszystkie puste frazesy ze sceny. Ale wiadomo, 'business is business', robimy to wszyscy dla pieniędzy, autentycznością nie nakarmimy dzieciaków. No i fakt, ze przez brak mojej zapobiegliwości (nie miałem ostatnio do czynienia z korkami) ominął nas choćby występ Anthrax, dość mocno spsuł mi humor.

P.S. Sześć dni później Wielka Czwórka gra na Sonisphere Festival w Sofii. Koncert Metalliki transmitowany jest do kin na całym świecie live w jakości HD. Dla mnie jest to fakt, że to właśnie ten show został wybrany, aby zmontować z niego DVD. I cóż robią panowie z Metalliki? Zapraszają na scenę muzyków z pozostałych bandów, by razem z nimi wykonać 'Am I Evil?'. Gdybym zobaczył to w Warszawie, obsrałbym zbroję ze szczęścia. Skurczybyki...