środa, 10 czerwca 2009

Od Wołgi aż po Jenisiej


Czerwiec 2009 roku był to dziwny miesiąc, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Współcześni wspominają, iż z początku meszki w niesłychanej ilości wyroiły się z Nadwarciańskich Pól do krwi gryząc wszystko, co żyje, co było przepowiednią rodzinnych najazdów towarzyskich (TM). Wtedy też zdarzyła się wielka pomroczność, a wkrótce potem wałek pojawił się w niewieścim ręku. W Warszawie widziano też nad miastem mogiłę i krzyż ognisty w obłokach; odprawiano więc posty i dawano jałmużny, gdyż niektórzy twierdzili, że zaraza spadnie na kraj i wygubi rodzaj ludzki. Roje po pasiekach poczęły się burzyć i huczeć, bydło ryczało po zagrodach. Był to czas, gdy wojska zaciężne hetmana Beenhakkera taplały się po murawach, srogie lekcje od bisurmana dostając... Był to także czas Rosyjskiego Kina Historycznego. Czas Wielkiej Smuty i czas Temudżyna...

'Rok 1612', czyli o sprytnym Andriuszy, co Wiedźmaka okiełznał.

Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy od bramy Powroźniczej... Zdradą gród spokojny wziął, carycę ubił, carewicza pod butem dusił, aż życie z niego całkiem uszło. Jeno carewnę młodą oszczędził, gdyż nad wyraz powabna mu się zdała. Był rok 1605 gdy Ruś jęczała pod butem polskiego żołdaka. Nadeszła Wielka Smuta, czas pogardy, czas miecza i topora, czas wilczej zamieci. Ten, którego Białowłosym niegdyś zwano, ogolił łeb i wąsa zapuścił, śniąc sny o władzy. Carewnę, o której myślano, że ducha oddała, postanowił przechrzcić, poślubić i na tronie osadzić, by samemu carem zostać. Niespodziewanie jego los splótł się z losem młodego Andriuszy, świadka carobójstwa, który carewnę od lat afektem darzył. Andriej, zwykły chłop pańszczyźniany, nie tylko carewnę, ale i Mateczkę Rosiję szczerze miłował, i nie dla własnej korzyści, ale dla słusznej sprawy swe życie chciał poświęcić. W końcu dzięki szczęśliwym zrządzeniom losu, własnemu sprytowi, łebskim kompanom i krótkowzroczności okrutnych najeźdźców udało mu się Wiedźmaka okiełznać. Był 'Rok 1612'...



Osiem lat minęło od czasu, gdy pan Skrzetuski Bohunowi pannę odbił. Sześć lat od czasu, gdy Białowłosy odjechał ku górskim szczytom. A teraz ich duchy unoszą się nad rosyjską superprodukcją. Żebrowski w roli polskiego najeźdźcy - okrutnika łączy w sobie cechy obu kreowanych przez siebie niegdyś postaci. Trzeba jednak przyznać, że w roli zimnego sukinsyna radzi sobie całkiem nieźle, zdecydowanie lepiej niż pozostali aktorzy - może za wyjątkiem Hiszpańca. Carewna ewidentnie męczy się grając, jej udręka jest męką dla widza. Andriusza w pewnym momencie przeistacza się w Pirata z Karaibów, zaś jego pomagier dosyć niezgrabnie naśladuje przez cały czas Zamachowskiego (Jaskier) i Malajkata (Rzędzian), momentami dryfując niebezpiecznie w kierunku Jacquouille'a - służącego z serii 'Goście, Goście!'. Film aktorsko jest więc raczej słaby, całe szczęście, że opowiadana historia jest ciekawa - zwłaszcza dla polskiego widza. Bo choć uczyliśmy się w szkole o tym, że Polacy rzeczywiście zdobyli Moskwę, to temat ten był traktowany po macoszemu. Ot - wykorzystaliśmy słabość wewnętrzną kraju, najechaliśmy, zdobyliśmy, ale szybko nas stamtąd wykurzono. Nie ma o czym mówić, przejdźmy do potopu szwedzkiego...

Dzięki rosyjskiemu filmowi możemy ujrzeć, jak to mogło się faktycznie odbyć. Co lepsze - możemy spojrzeć na to od drugiej strony - wszak nie wjechaliśmy do Moskwy jako wyzwoliciele, jeno jako bestialscy okupanci. Więc mamy w filmie szereg scen, które moglibyśmy nazwać antypolskimi (tak jak Ukraińcy mogą stwierdzić, że Hoffmanowy 'Ogniem i Mieczem' godzi w ich państwowość). Polacy są okrutni - zabijają cywilów, palą, grabią, gwałcą - jak to na wojnie. Ich przywódca jest bezlitosnym zimnym draniem - szwarc charakter pierwszej wody. Na ich usługach są pozbawieni wszelkiej moralności najemnicy z całej Europy - zabijający nie tylko za pieniądze, ale i dla rozrywki. W polskim obozie hazard i pijaństwo to codzienność... Za to Rosjanie to idealni, przykładni obywatele. Narażają się by chronić cywili, są szlachetni, pomysłowi i pięknie pachną (nawet po wyjściu z wygódki).

"Rok 1612' moim zdaniem należy traktować jako film bardziej przygodowy, niż historyczny, gdyż tylko luźno bazuje na wydarzeniach, które rzeczywiście miały miejsce, jednocześnie kreując swoją opowieść. Dość mocno został w nim wyeksponowany wątek mistyczny - jest więc Wieszcz którego przepowiednie się sprawdzają, jest Nauczyciel, który zza grobu uczy bohatera władać bronią, jest wreszcie Alegoria (trudne słowo), która majestatycznie przechadzając się po Metyforze (jeszcze bardziej trudne słowo) dba o to, aby widz poczucie uczestnictwa w Czymś Ważnym. Główny Bohater, Andriusza, przechodzi klasyczną drogę 'od zera bo bohatera', wykazując się na każdym kroku sprytem i siłą woli mogącą wyginać sztaby żelaza. Doprowadzony do sytuacji bez wyjścia wykazuje się pomysłowością i oczywiście wygrywa. Główny Antagonista zaś jest cierpliwy jak wół, i podobnie lotny. W filmie jest sporo efektów specjalnych, i trzeba przyznać, że biją na głowę to, co znamy z rodzimych produkcji (choć to oczywiście nie trudne). Również kostiumy robią wrażenie, są bogate i przykuwają wzrok. Oczywiście - diabeł tkwi w szczegółach. A to sztandary polskiej husarii mają element nie przystający do reszty (za to fajnie wyglądający), a to pewne sceny są przesadnie wyolbrzymione (eksplozja polskiej prochowni), wreszcie odgłosy polskiego obozu są bardzo sztuczne. Tak bardzo, że widz może odnieść wrażenie dwojakiego rodzaju - albo takiego, że bierze udział w grze komputerowej, albo takiego, że za jego ramieniem stoi jakiś bardzo znudzony lektor, który wypranym z emocji głosem w toku morderczej walki będzie miarowo oznajmiał: 'Naprzód.', 'Do boju.', 'Ognia.', czy 'Kurwa.' (dbając o realia historyczne należało raczej wybrać swojskie 'Do kroćset!' czy 'do stu tysięcy kartaczy fur beczek mielonego prochu!' ;) ). Jednocześnie wiele scen przywodziło na myśl to, co znamy z naszej własnej kinematografii - jak choćby wpadnięcie Andriuszy w łapy Głównego Antagonisty, czy ich finałowy pojedynek.

Niemniej jednak 'Rok 1612' mogę z czystym sumieniem polecić jako odmóżdżające widowisko bez głębszej treści. Film, którego projekcja nie powinna się obejść bez kilku komentarzy celnie rzuconych z widowni :). Jeśli ktoś chciałby go zobaczyć, musi się przygotować na poziom Hoffmanowego 'Ogniem i Mieczem', którego styl jest w tej produkcji bardzo wyczuwalny, nawet gdyby Żebrowski nie grał jednej z głównych ról.

'Mongol', czyli miłość cierpliwa jest, łaskawa jest.

Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał Hydrze, ten młody zdusi Centaury. Piekłu ofiarę wydrze, do nieba pójdzie po laury. Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga... tak ojciec tłumaczył małemu Temudżynowi zawiłe reguły rządzące światem. Tradycja, rzecz święta! mawiał. Będziesz strzegł brata swego! mawiał. Tylko kobieta o mocnych nogach uszczęśliwi mężczyznę! mawiał. Nic mi nie jest! powiedział - i umarł. Jeszcze nie zdążył ostygnąć, a już życie młodego Mongoła zawisło na włosku. Nauki ojca pamiętając musiał uszanować tradycję, i upomnieć się o należny tytuł - chana. I choć droga do tytułu miała mu zająć wiele lat i przynieść wiele cierpień, wstąpił na nią bez wahania. Poznał smak bezczelnej miłości, prawdziwego braterstwa, gorzkiej zdrady, wyniszczającej niewoli, głębokiej wiary, by wreszcie pewnego dnia, u boku swojej kobiety, stanąć na przeciwko armii człowieka, którego kiedyś zwał swoim bratem. Czy dokonał srogiej pomsty na swych wrogach i jak zdobył utracony tytuł? O tym opowiada flim Siergieja Bodrowa - 'Mongol'.



Cóż mogę powiedzieć o aktorach, którzy wzięli udział w tym przedsięwzięciu? Chyba tylko tyle, że biegle mówią po mongolsku, czy też tatarsku, tym bowiem językiem posługują się bohaterowie tego filmu. Temudżyn, rzecz jasna, musi być przystojny, jego kobieta - Börte - piękna (przynajmniej jak na standardy ludów stepowych), przeciwnicy - muszą groźnie wyglądać. Jednak najciekawsza postać w filmie to bez wątpienia Dżamuka, który jako jedyny stworzył przekonywującą kreację. Kreację człowieka sprytnego, odrobinę szalonego, mającego ambicję zostać Chanem Wszystkich Chanów. Jednocześnie udało mu się stworzyć postać wielowymiarową, której postępowanie uzasadnia jej sytuacja. Przez to Dżamuka jest bardzo prawdziwy, wiarygodny.

Przedstawiana historia jest również tak zbliżona do źródeł, jak to tylko możliwe. Postać Temudżyna obrosła setką legend, mitów. Jednocześnie jest to postać historyczna. Dlatego też twórcy filmu całą opowieść przedstawili jak najbliżej tego, co udało się ustalić historykom. Film stara się jak najwierniej odtworzyć drogę Temudżyna od małego - choć dumnego - bajtla aż po tytuł Czyngis-Chana. Jednocześnie należy pamiętać, że jest to kino Bardzo Dalekiego Wschodu. Tok narracji potrafi się rwać, motywy postępowania głównych bohaterów wydają się niejasne. My - Europejczycy - nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego, pełnego niedopowiedzeń, sposobu snucia wątków. Tylko od widza zależy, czy się odnajdzie w przedstawianym świecie. Dopiero bowiem gdy spojrzy się oczyma bohaterów, gdy przyzwyczai się do ich - tak odmiennej od naszej współczesnej - mentalności, gdy odrzuci się europejską moralność, można choć trochę zrozumieć ich tok rozumowania. To jest chyba główna wada filmu - bez odpowiedniej dozy skupienia na tym, co się dzieje na ekranie, może wydać się śmiertelnie wręcz nudny.

Dlaczego? Ano dlatego, że część scen dla europejskiego widza może się wydać zbędna. Będą tu wszystkie sceny mistyczne, gdy pojawia się awatar Tengri'ego - wilk, czy rytuały, które wypełniały dni mongolskich klanów. Wreszcie choćby sceny po zwycięstwie nad Merkitami, których waga dotarła do mnie dopiero po jakimś czasie, gdy zastanowiłem się nad pozycją kobiet w klanach ludów stepu. Mistycyzmu jest tu zresztą więcej, w finałowej bitwie możemy znaleźć nawet coś, co może być mongolskim odpowiednikiem wyciągnięcia przez Artura Excalibura ze skały (choć aby nie spoilować mogę napisać jedynie, że nie było tam ani miecza, ani skały, ani nawet Pani z Jeziora ;) ).

'Mongol' był kręcony w niesamowitych plenerach. Jeśli komuś wydaje się, że step jest nudny, powinien obejrzeć ten film by na własne oczy się przekonać jaką paletą barw potrafi się mienić. Do tego fajne kostiumy i setka wyglądających tak samo skośnookich pokurczów w futrzanych czapach :) To wszystko robi wrażenie. Wizualność tego filmu jest jednym z jego największych atutów. Sceny batalistyczne? Są tu trzy, wszystkie nakręcone z odpowiednim rozmachem, bardzo dynamiczne, stanowiące esencję filmu. Sceny miłosne? Proszę bardzo, a i owszem, choć nie takie, jak w polskim filmie. Zamiast golizny jest sporo patrzenia sobie w oczy, szczytem lubieżności jest publiczne trzymanie się za dłonie. Choć cycki też gdzieś mignęły mi w tle (bodajże w scenie plądrowania wioski). Drażniące szczegóły? Chyba brak, mankamentem może być sposób prowadzenia opowieści, nie zaś opowieść jako taka. Fajne motywy? Mnóstwo, począwszy od sceny wyboru żony (i konsekwencji, jakie ten wybór przyniósł), na szarży ciężkiej kawalerii (nie) kończąc. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak żyło się w społeczności klanowej, musi 'Mongola' ujrzeć.

Trzy zdania na koniec: Polacy powinni się znów od Rosjan wiele nauczyć, o robieniu filmów historyczno - fantastycznych, czy o robieniu filmów w ogóle. Gdyż z tego, co zaobserwowałem w ostatnich latach, choć kino rosyjskie potrafi się 'zamerykanizować', głównie jeśli chodzi o epickość, to potrafi być ono tak bardzo odmienne od tego, co proponują hollywoodcy twórcy. Odmienne i jednocześnie bardzo wartościowe, w jak najlepszym tego słowa znaczeniu.

Brak komentarzy: