wtorek, 12 maja 2009

Pół roku minęło, jak jeden dzień...

- Dwa dni - szepnął smutno Sprytek.
- Dwa dni - potwierdził ponuro Raptus. - Chyba, że uda się nam go powstrzymać.
Siedzieli w gospodzie 'Diuna' w Gadgetzan. Gospoda była prawie pusta, pod na wpół otwartymi drzwiami wiatr zdążył już usypać z piasku małą wydmę. Jedynie z kuchni dobiegały wrzaski kucharza, który obelgami dyscyplinował swoich pomocników.
- Alesz on nie mosze nam tego szropić! - zdenerwował się Wyrwikrzak. Wielka, zielona pięść uderzyła w stół. - Nie mosze odejszcz! Jeszcze nie sznalaszłem tych jaj biczogona, co szem je obiecał kuchaszowi!
Zapadła niezręczna cisza. Żadna z siedzących przy stole postaci nie miała ochoty na tłumaczenie potężnemu w barach, acz niezbyt lotnemu orkowi, że zbieranie jaj biczogona, a co za tym idzie - kolacja, może się nieco odwlec w czasie...

Minęło pół roku od czasu, gdy po raz pierwszy zapuściłem się do Azeroth. Pół roku mniej lub bardziej intensywnej gry. Kilkaset godzin spędzonych przed monitorem, kilkaset litrów coli, kilka kilogramów więcej z braku ruchu... Pora na podsumowanie tego okresu:
- na grę wydaliśmy około tysiąca złotych. To bardzo poważna suma. Złożyło się na to kupno podstawki i dwóch dodatków dla każdego z nas (przy czym 'Wrath of the Lich King' nabyliśmy w wypasionej wersji kolekcjonerskiej), oraz czterech 60-dniowych abonamentów (po dwa na stanowisko). Za podobną cenę moglibyśmy zagrać w co najmniej 10 nowych tytułów, gier, które w taki czy inny sposób zrobiły na nas wrażenie.
- na bok odsunięte zostały w zasadzie wszystkie inne gry w blaszaku. Sporadyczne przypadki gry w FIFA '08 czy Zumę tylko zaostrzały nasz apetyt na powrót do Azeroth. W rezultacie przez pół roku nie kupiliśmy (choć nas kusiły) ani Mass Effectu, ani BioShocku, ani Knight's Bounty, ani nawet polecanego tu i ówdzie Dead Space'a (że o Left 4 Dead nie wspomnę). Wyszliśmy z założenia, że i tak nie będziemy mieli czasu na grę w nowości, więc poczekamy, aż wyjdą w Taniej Serii (część z nich już wyszła. Obecnie czekamy aż wyjdą w Jeszcze Tańszej Serii :) ).
- ograniczyliśmy kontakty towarzyskie... w pewnym sensie tak. Spotykamy się ze znajomymi nieco rzadziej, ale za to bardziej intensywnie. Oczywiście mamy też z częścią z nich kontakt non stop - w grze, poprzez wbudowanego maila czy chat. I spotykamy się często w wirtualnym świecie, razem stawiając czoła zagrożeniom, jakie czyhają w Azeroth. Za to w realu, choć sporo rozmawiamy o zbrojach '+10 do wszystkiego', czy 'bossie, który jest odporny na wszystko z wyjątkiem magii ognia', to potrafimy oderwać się od WOWowych tematów, i stać się na powrót mniej lub bardziej złośliwymi obserwatorami rzeczywistości.
- udało mi się uniknąć wpadnięcia w nałóg. Owszem, spędzam wciąż sporo czasu w Azeroth, ale (już) nie przytrafia mi się urywanie z pracy, by zrobić kilka questów, czy rezygnacja z filmu/meczu/imprezy na rzecz gry. Nie wstaję też nad ranem (aby puścić ataki jak w Red Dragonie) czy nie układam rozkładu dnia pod grę (jak czasami zdażało się w Bite Fight'cie). Zdaję sobie sprawę, że przedmioty w grze to dobra czysto wirtualne i wiem, że poradzę sobie bez tej nowej 'tarczy +150 do życia', którą ktoś mi bezczelnie świsnął sprzed nosa (jak w Diablo II), choć rozczarowanie po takiej dystrybucji dóbr (czy przerżniętej aukcji) faktycznie zostaje. No i potrafię zrobić rozmyślną przerwę w grze.

- Co szamieszacie szropić?
To pytanie zawisło ciężko nad stołem. Każda z siedzących przy nim postaci zdawała sobie sprawę, że musiało paść. Nikt jednak nie palił się do odpowiedzi. Nikt wcześniej nie planował swojej przyszłości, wszyscy dotąd działali spontanicznie i pozwalali ponieść się biegowi wydarzeń. Westchnienie przerwało ciszę.
- Popłynę do Stranglethorn. Widziałem tam kiedyś białego tygrysa. Jego skóra będzie moim najwspanialszym trofeum. - taureński myśliwy, Yarl, jak zwykle był bardzo pewny siebie. - Poza tym w tamtejszej dżungli nie zabraknie dla mnie zwierzyny. Poradzę sobie.
- Ja chyba otworzę sklep jubilerski. W Everlook. Już nawet zgromadziłem mały kapitał na dobry początek - oznajmił Raptus, gnom - czarnoksiężnik.
- Zawsze byłeś strasznym kutwą - roześmiał się Sprytek, a jego długie uszy zastrzygły radośnie. - Cóż, ja... ja pewnie udam się do którejś metropolii, by sprzedawać eliksiry mieszczuchom. I pozbawiać ich zawartości sakiewek - dodał w duchu.
Wyrwikrzak spoglądał na współbiesiadników bezradnie. W jego umyśle wizja zbierania jaj biczogona powoli zastępowana została wizją z dzieciństwa - przerzucaniem świńskiego nawozu. Nie chciał takiej przyszłości.
- Ale on wróczi, prawda?
- Musi - szepnął Raptus nie patrząc nikomu w oczy. - Kiedyś musi...


Przez 6 miesięcy gry dorobiłem się kilku postaci. Cztery z nich są skazane na zapomnienie :) To wojownicy - nieumarły Zgnilec, i gnom - Wichajster. To dwie pierwsze postacie, które stworzyłem, by poznać uroki gry. Na nich uczyłem się świata World of Warcraft, one popełniały błędy, przez które najprawdopodobniej zostaną pogrzebane gdzieś w niepamięci... Chyba, że je kiedyś w głębokiej potrzebie odkurzę. Kolejny, to 7-poziomowy ork wojownik - Wyrwikrzak, który w rozmyśle miał stać się nieco przyciężkim tankiem, górnikiem - kowalem, ale który jakoś nie zdobył mojego serca. W świecie Hordy jego profesje powinny być bardzo dochodowe - rudy do wydobycia jest sporo, zaś górników niewielu. Ale - jak na razie - jest to pieśń przyszłości. Ostatnią 'świeżynką' jest Telesfor - 5-poziomowy draenejski szaman, który powstał dzięki Kasi. Jedna z jej postaci jest szamanką, i przyznam szczerze, że jej umiejętności robią niesamowite wrażenie. Na początku jednak gra się Telesforem trudno, do tego wymyśliłem sobie, że stanie się krawcem - zaklinaczem, przez co chwilowo jest absolutnie bezużyteczny.
Wczoraj na dwudziesty poziom awansował Sprytek - elficki zabójca w krwisto-czerwonej koszuli. Jest zielarzem-alchemikiem i muszę przyznać, że obie te profesje znakomicie się uzupełniają. Do tego jest dostarczycielem niezbędnych eliksirów dla reszty alianckiego towarzystwa. Niestety - nie potrafię grać zabójcą. Po prostu nie umiem wykorzystać atutów tej postaci, dzięki czemu gra nią przynosi mi sporo frustracji. Na przykład wczoraj, na jednym z pól bitewnych, stwierdzono, że dzięki mnie powinna przechylić się szala zwycięstwa na naszą stronę. Jeszcze nie zdążyłem napisać, że raczej nie, bo jestem cieeeniutki, i już byłem martwy... Życie. Poharatka, czyli draenejka mojej żony, radziła sobie o niebo lepiej...
Za to Yarl, duma i chwała Hordy, ma się doskonale. 43 zdobyte poziomy, dwa zwierzątka, gotowe w razie potrzeby chronić swego pana, setki przeżytych przygód i dziesiątki dróg wydeptanych przez jego wierzchowca. Tak, sporo czasu poświęciłem na ukształtowanie tej postaci. Gra mi się nią wspaniale, zwłaszcza, iż zawsze u jego boku stąpa powabna Horpyna, czyli postać Kasi. Myślę, że uzupełniamy się doskonale, na tyle dobrze, że zdarza nam się chodzić do instancji tylko we dwoje :)
Zaś najwięcej czasu zajmuje mi Raptus, 56-poziomowy gnom - czarnoksiężnik. To wytrawny gracz giełdowy, spekulant. Dzięki temu dysponuje już kwotą 3.000 sztuk złota i mnóstwem kosztownych materiałów. Dzięki jego sakiewce sojusznicy mają zapewnioną podstawową pomoc, a jeśli trzeba, to i Horda korzysta z jego funduszy (choć to dość ryzykowne, tak żmiję na własnej piersi hodować ;) ). Gra na giełdzie przynosi mi - oprócz zysku, rzecz jasna - sporo satysfakcji. Sterowanie rynkiem to coś wspaniałego, choć nie zawsze (jak to w życiu bywa) inwestycje okazują się trafione. Ostatnio Raptus wtopił na ziołach, ale znając jego umiejętności - odbije to sobie w dwójnasób spekulując klejnotami, do których zresztą ma słabość.

Dlaczego o tym piszę? W ciągu miesiąca intensywnego grania można dobić swoją postać do 80 poziomu. Czym tu jest więc się chwalić? Ano tym, że sam rozwój postaci sprawia mi niesamowitą radochę. Często łapię się na tym, że nie chcę awansu, nie chcę się rozwijać, chcę, aby wyzwania, jakie stawia dana kraina były równie intensywne. Często żałuję, że nie trafiłem do którejś z krain wcześniej - 5 do 10 poziomów różnicy między poziomem postaci a stworami zamieszkującymi dany rejon powoduje, że rzeź traci swój smak. Jednak, jeśli jakaś kraina mi się spodoba, potrafię spędzić w niej mnóstwo czasu (przegięciem był ponad miesiąc spędzony w Stranglethorn Vale). Do tego dochodzą wyzwania między graczami i pomniejsze wydarzenia, w których uwielbiam brać udział, choć tak naprawdę, poza satysfakcją żadnego zysku w grze nie dostarczają.
Piszę też o tym dlatego, że na jakiś czas chciałbym odpocząć od grania. Pozałatwiać sprawy, których trochę się nazbierało, może wychodzić częściej z domu zamiast siadać przed monitorem, może obejrzeć parę filmów... Może zagrać w coś innego? ;) Potem pewnie wrócimy z Kasią do gry. Pytanie tylko - kiedy...
... A tak naprawdę, to chciałem się pochwalić swoimi postaciami. Ja wiem, że na 11 milionach kont jest ponad 60 milionów postaci, ale każdy z graczy stara się, żeby jego bohaterowie byli indywidualni. Być jedynym na serwerze, który posiada jakiś gadżet - to jest coś! Ja wiem, lansuję się lansując Raptusa (jak to brzmi... ;) ), ale taka jest w sumie prawda... :)

- Pora ruszać - Sprytek gwałtownie wstał od stołu i otrzepał się z wszechobecnego piasku. - mamy jeszcze dwa dni. On może nas wezwać w każdej chwili.
- Jeśli zobaczy, że jest nam potrzebny, może jeszcze zmieni zdanie - przytaknął Yarl i sięgnął po postawioną pod ścianą strzelbę.
- Postaram się sprawić, by się o tym przekonał - chytre oczka gnoma błysnęły. - On w końcu nie jest głupi. Namówię go jakoś.
Sakiewka Raptusa brzęknęła zachęcająco.
- Nie wiczieliszcie mosze w okoliczy jaj biczogona? - jęknął Wyrwikrzak.

P.S. Notka miała być o wpływie wyboru postaci na grę, ale jakoś ewoluowała w nieokreślonym kierunku. :) Technicznie rzecz biorąc, to notki na taki temat możecie się spodziewać w najbliższym czasie :)


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Super wpis. No ale skoro wracacie do realnego świata, to rzeczywiście czas pomyśleć o planszówkach, czy czymś podobnym :)

senmara