wtorek, 18 maja 2010

Uczulony na romantyzm

Ostatnio pisząc króciutkie recenzje filmów i seriali na potrzeby zaprzyjaźnionego forum, notorycznie stwierdzam, że nie jestem 'targetem' tych produkcji. Bo i nie dla mnie powstają chyba wszelkiego rodzaju 'Zmierzchy', 'Prawdziwe PsiaKrwie' i 'Sagi o Ludziach Lodu'. Problem w tym, że co i rusz natrafiam na nie przeznaczone dla moich oczu filmy, seriale i książki. Tak, książki też.

Wreszcie przebrnąłem. Mam za sobą siedem tysięcy sześćset dwadzieścia jeden (w skrócie - siebentausendsechshunderteinundzwanzig) stron Sagi o Mieczu Prawdy Terry'ego Goodkinda. Tak naprawdę został mi jeszcze tomik 'Dług Wdzięczności', będący niejako prequelem sagi, ale zostawiam go sobie na deser. Serię tę czytałem niemalże rok - a może i dłużej, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że... nie jestem targetem tej historii. Najprawdopodobniej, gdybym wyszperał tę serię gdy byłem licealistą, to stanowiłaby dla mnie kanon literatury fantasy razem z Tolkienem czy LeGuin, dziś jednak przeczytałem zbyt wiele podobnych historyjek i jestem zbyt zgorzkniały i cyniczny. Za grosz we mnie romantyzmu, a ta historia romantyzmem właśnie stoi...

W skrócie - dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, żyje sobie spokojnie chłopak. Zarabia na życie snuciem się po lasach i wtrącaniem w nie swoje sprawy. Jeszcze tego nie wie, ale los przyniesie mu wielką miłość, o którą będzie musiał walczyć przez siedem tysięcy sześćset dwadzieścia jeden stron. Przy okazji dostanie magiczny miecz, otrzyma możliwość władania sporym kawałkiem świata (lecz czyż, ach czyż, z niej skorzysta?), który to świat będzie starał się uratować przed coraz to potworniejszymi zagrożeniami, które zesłał nań Terry Goodkind. A typ z tego Goodkinda iście wredny, same kłody pod nogi rzuca bohaterowi, który z jednym problemem ledwie się upora, to już kolejnemu musi stawić czoło. Bo Richard, tak się zwie ów bohater, ewidentnie opacznie pojmuje odpowiedzialność. Inny dawno rzuciłby w diabły całą tą swoją misję, czyli ratowanie świata, zwinął w kłębek i chlipał cichutko, złamany przeciwnościami losu, lecz ten nie poddaje się, lecz walczy. I często poprzez tę walkę ściąga na swą głowę dużo poważniejsze kłopoty, niż gdyby odpuścił.

Inni bohaterowie? Cóż, jest mnóstwo archetypicznych wręcz postaci pozytywnych. Stary, potężny czarodziej, który choć włada potężną mocą, woli wysługiwać się Richardem, staje się jego mentorem i nauczycielem. Wielka miłość Richarda, Ta O Którą Wciąż Musi Walczyć, to ktoś w rodzaju potężnej kapłanki, która jednak potrzebuje obrońcy (sama o siebie zadbać nie potrafi). Do tego przewijający się pomocnicy, padający posłańcy, generałowie, antymagowie, prorocy i wiedźmy - multum tego jest. Po stronie Zła, Rahl Posępny, spaczony czarnoksiężnik, knujący jakby zanieść pożogę całemu światu, okrutne Siostry Mroku, pragnące nastania wiecznej ciemności, a także potężny Imperator, fanatycznie oddany religii głoszącej równość społeczną. Demony, potwory (i spółka), zdrajcy, bandyci i zwykłe rzezimieszki. Jest z czym walczyć i czego się bać.

Muszę przyznać, że na początku źle potraktowałem tę sagę. Uznałem ją za kolejne czyste fantasy, bezmyślnie powielające utarte schematy i klisze. Gdy tak do niej podchodziłem, to irytowało mnie wszystko: infantylność języka (teraz zastanawiam się, czy to po prostu tłumacz nie popłynął sobie w pierwszych tomach), wyrażająca się w nadużywaniu zdrobnień ('chmurki', 'pieski' czy 'kwiatki' występowały w zbyt wysokim stężeniu), wzorowanie się na postaciach znanych z klasyki (jak Samuel, przyboczny pokrak pewnej wiedźmy, którego poznajemy w pierwszym tomie, a który jest wariacją na temat tolkienowskiego Golluma) czy ustawiczne podkreślanie kwestii moralnych w decyzjach podejmowanych przez głównych bohaterów. Później zmieniłem nastawienie, potraktowałem Sagę o Mieczu jako romansidło osadzone w realiach fantasy - i wtedy wszystko zaczęło się ładnie zazębiać. Przestały razić mnie wielostronnicowe rozterki wewnętrzne bohaterów pod tytułem 'kocha mnie czy mnie nie kocha, a jeśli kocha, to dlaczego robi, to co robi, i czy aby na pewno dobrze mi w tej fryzurze?'. Co prawda uwagi do pracy tłumacza pozostały (jak w tomie oryginalnie zatytułowanym 'Chainfire', co na okładce zostało przetłumaczone - fajnie - jako 'Pożoga', lecz w treści pozostano przy wersji angielskiej, co wzbudziło we mnie pewien niesmak, choć purystą językowym absolutnie nie jestem, i czy ja aby nie przesadzam ze zdaniami wielokrotnie złożonymi?).

Od momentu, gdy zacząłem traktować Sagę o Mieczu jako opowieść o wielkiej miłości, zdałem sobie sprawę, że są czytelnicy, dla których dramatyczne wydarzenia związane z próbami połączenia nieszczęśliwych (a może szczęśliwych) kochanków są ważne i istotne. Że ze świata, w którym zabrakło czasu na romantyzm, trzeba czasem przenieść się do innego, w którym miłość jest czysta, piękna, romantyczna, przezwyciężająca wszelkie przeszkody. Że to fajnie, jeśli Dobro Zawsze Zwycięża (choć to przecież nudne jak flaki z olejem), i że brak niespodziewanych zwrotów akcji wcale nie przeszkadza, jeśli trzyma się kciuki za szczęście głównych bohaterów. No i że istnieją ludzie, którzy skłonni są rzucić wszystko i poświęcić się całkowicie dla dobra innych (jest to nagminna cecha postaci pobocznych, zamieszkujących świat, w którym toczy się ta opowieść...). Czytelnicy to kupią - ba, złapią się na taką opowieść niczym muchy na lep. Romantyzm, psia mać...

Więc czytałem i czytałem tę nieszczęsną sagę, mając nadzieję, że Goodkind zrobi choć raz na jakiś czas salto mortale, że zaskoczy czytelnika, wstrząśnie nim i zaciekawi, jak też główni bohaterowie sobie poradzą. Nic z tego - tu wszystko jest poukładane, ugrzecznione, życie jest wystarczająco stresujące, by jeszcze wstrząsać czytelnikiem w powieści. Dzięki temu, cykl jest przyjazny dla młodzieży - lecz nie dla dzieci. Wszystko przez sporo przemocy i gwałtów - nie opisywanych przez autora bezpośrednio, lecz w zawoalowany sposób. Paradoksalnie dzięki temu dość mocno pracowała moja wyobraźnia, podsuwając interesujące dość odrażające obrazy, mimo iż Goodkind nie wspominał o niczym groźniejszym niż kąsanie piersi pojmanej branki, wspominając przy okazji, że 'prawdziwe okropności miały ją czekać dopiero w żołnierskich namiotach'.

Przyznam też, że kilkukrotnie byłem dość zły na autora za zmarnowany potencjał opowiadanej historii - w niektórych momentach aż prosiło się o lekkie rozbudowanie fabuły, pokazujące na ten przykład moment powstania tyrana, którym może stać się osoba o najczystszych nawet intencjach, albo stworzenie fabularnej wolty, która wzbogaciłaby w prosty sposób opowiadaną historię (przykładowo - któraś z głównych pozytywnych postaci drugoplanowych mogłaby zdradzić, przejść na stronę wroga, albo po prostu pokrzyżować plany głównym bohaterom dla osiągnięcia własnych celów - nic z tego, tu dobrzy są dobrzy do końca a źli giną albo okazują skruchę i jest im łaskawie wybaczane - bądź nie).

Skoro tak narzekam i narzekam na tą sagę, to cóż, poza wrodzoną skłonnością do czytania 'od deski do deski', skłoniło mnie do wytrwania przez ... zaraz zaraz, niech sięgnę do notatek... siedem tysięcy... hmmm... sześćset dwadzieścia jeden stron? Fajne Motywy. Może nie było ich multum, ale były zaprawdę pomysłowe.
- Mord Sith, jako potężne przeciwniczki. Kobiety wyszkolone tak, aby przechwytywać każdą magię użytą przeciwko nim i wykorzystywać przeciwko magom. Jednocześnie są to kobiety, odziewające się w czerwone, skórzane uniformy (prrr... moja galopująca wyobraźnio!), operujące bólem, szkolone w dość specyficzny sposób. Tak, to dla Mord Sith czytałem pierwsze tomy...
- magia jako spoina świata, przepajająca wszystko, co żyje, a jednocześnie sprawiająca, że rodzili się ludzie całkowicie jej pozbawieni - odporni na nią i jednocześnie ukryci przed władającymi magią.
- świat duchów, jako miejsce, gdzie rzeczywiście można kontaktować się z przodkami.
- Nawiedzający Sny jako potężny mag potrafiący znajdować się w umyśle dowolnego człowieka.
- autentyczny pierwotny szamanizm współistniejący z bardziej cywilizowanymi formami magii.
- kilka zagrywek fabularnych, których nie zdradzę, aby nie psuć zabawy tym, którzy nie czytali sagi - a wśród nich choćby pomysł na tom 'Nadzieja Pokonanych'.

Co jeszcze było fajne - może fakt, że Goodkindowi zdarza się czasem uśmiercić którąś z tych miłych, sympatycznych i puchatych postaci drugoplanowych. I często łapałem się w tych momentach na tym, że bardzo zżyłem się z tymi postaciami, i oczekiwałem wręcz (w imię tego, że przecież Wszystko Się Musi Dobrze Skończyć), że wskutek działania jakiejś nowej magii (jak chociażby Ręce, Które Leczą) bohater ozdrowieje czy wstanie z martwych. Napisałbym, że nigdy jednak to nie nastąpiło, gdyby nie fakt, że nastąpiło - i to przynajmniej dwa razy (w przypadku postaci, na których utratę Goodkind ewidentnie nie mógł sobie pozwolić - motorów napędowych intrygi czy postaci wyraźnie wzbogacających opowieść). W każdym razie żadna z tych śmierci nie była daremna, wszystkie były doskonale opisane i potrafiły obudzić we mnie emocje (a niejedna czytelniczka, czy niejeden czytelnik uronił pewnie w tych momentach łezkę).

Podsumowując ten przydługi wywód - nie żałuję tych godzin spędzonych na poznawaniu przygód Richarda - Poszukiwacza Prawdy, i Kahlan - Matki Spowiedniczki. Żałuję tego, że nie trafiłem na tę serię piętnaście lat temu - wtedy lektura sprawiałaby, że dostawałbym wypieków na policzkach i nie pozwalała zasnąć dopóki nie poznam losów bohaterów do samiutkiego końca. Dziś wylądowała jako czytadło do tramwaju (choć przyciężkie, były tomy zawierające ponad 800 stron!) czy odskocznia między jedną sesyjką w World of Warcraft a treningiem na Wii.

I jeszcze jedno - Sam Reimi, znany reżyser serii o Spidermanie... znaczy oczywiście że serii Evil Dead, wykupił prawa do sfilmowania sagi, i wraz z Terrym Goodkindem stworzyli 'The Legend of the Seeker', serial bardzo luźno oparty na motywach ze wszystkich tomów sagi, choć tak naprawdę koncentrujący się na tomie 'Pierwsze Prawo Magii'. Jeśli nie bawią Was seriale w typie 'Wojowniczej Księżniczki Xeny' i jej pogrobowców, z czystym sumieniem możecie sobie odpuścić, gdyż serial ten jest zwyczajnie cienki (wiem, gdyż zmęczyłem cały pierwszy sezon i nie wydaje mi się aby w kolejnym zaszły jakieś daleko idące zmiany). Lecz jeśli macie za dużo wolnego czasu i lubujecie się w banalnych i łatwo przyswajalnych historyjkach - polecam ;).

Brak komentarzy: