czwartek, 20 maja 2010

Na Wschód... Tam musi być jakaś cywilizacja! - część III.

Ponad rok temu męczyłem Was  kolejną częścią subiektywnego wyboru wartościowych kapel zza wschodniej granicy. Tym razem, zainspirowany tym tematem na zaprzyjaźnionym forum, postanowiłem podzielić się nieco informacjami na temat bardziej lub mniej znanych kapel z kraju naszych 'bratanków'. Na potrzeby niniejszego zestawienia wyszedłem z bardzo ryzykowną tezą - mianowicie, że Węgry leżą na wschodzie. Poniekąd aczkolwiek w sumie nie odbiega ona daleko od prawdy - w sumie wybierając się swego czasu w podróż, kierowaliśmy się na Dziki Wschód...

Nox - czyli  wierzgające bratanki ;)

Grupę Nox przedstawiałem już dawno, dawno temu, na łamach tego bloga. Od tego czasu nagrali kolejne płyty, które natychmiastowo znajdowały się na szczytach węgierskich list przebojów. Niestety, jeśli o mnie chodzi, to wciąż wolę słuchać ich pierwszych produkcji, niż nowych, bardzo popowych i grzecznych  albumów. Wierzę jednak, ze nie powiedzieli ostatniego słowa, i nagrają jeszcze tak przesiąkniętą pozytywną energią płytą, jak Ragyogás.

Locomotiv GT - czyli muzyka moich rodziców


W czasach, gdy mocno ograniczony był dostęp do nagrań Deep Purple czy Rainbow, w polskich domach królowały albumy kapel pochodzących z krajów Układu Warszawskiego. Pierwsze rockowe winylowe płyty na jakie natrafiłem w domu to albumy SBB i Locomotiv GT właśnie. Nic więc dziwnego, że po takim przygotowaniu nie zachłysnąłem się hard rockiem w wydaniu zachodnim, lecz od razu sięgnąłem po cięższą i mroczniejszą muzykę (czyli Helloween ;) ). W ramach ciekawostki, nie mogę się oprzeć i nie rzucić jeszcze linkiem do fragmentu koncertu Węgrów z festiwalu w Sopocie, w 1973 roku - enjoy.

W podobnych klimatach operowała jeszcze grupa Skorpio - moi rodzice słuchali jej na tyle często, że jako dzieciak uważałem zespoły Skorpio i Scorpions za jeden zespół - no co, i tak nie rozumiałem o czym śpiewali, i nie rozpoznałem, że operują zupełnie innymi językami (do tego mój Tato zwykł o jednej i drugiej kapeli mawiać - Skorpionsi ;) ).

Karthago - czyli zapomnijcie o Omedze


W zasadzie nie mam pojęcia, dlaczego wszyscy doskonale pamiętają o Omedze, a zapominają o Karthago. Kolejny świetny band, który mocno kojarzy mi się z dzieciństwem i tym, czego słuchali moi rodzice. Obok nieśmiertelnych ballad Budki Suflera czy Perfektu współistniały wspaniałe Requiem czy umieszczona wyżej 'Droga Przodków'. Łakomy kąsek dla fanów rocka progresywnego, być może złowią uchem nuty, które kojarzą z dzieciństwa :)

Solaris - czyli w hołdzie dla Lema


W zasadzie miałem duży problem z wyborem klipu wystarczająco reprezentatywnego dla progresywnych rockmenów z Solaris. A wszystko dlatego, że ich muzyka nie pozwala się prosto zaszufladkować. Raz grają tak, że mogą być uznani za węgierską odpowiedź na Pink Floyd, innym razem wykorzystanie fletu jako głównego instrumentu zbliża ich do innych Brytyjczyków - Yes. W ich muzyce pobrzmiewają też echa Camel i King Crimson (mnie osobiście kojarzą się z pierwszymi płytami inowrocławskiego Quidam) - myślę, że to wystarczająca rekomendacja do wysłuchania ich propozycji.

Pokolgép - czyli 'Nie, psze pana, Manowar występują po nas...'


'Nie, psze pana, nie jesteśmy Helloween', 'Nie, psze pana, nie Prusakolep'. Pokolgép, czyli po naszemu Piekielna Maszyna, było o ile dobrze pamiętam jedną z kapel, którymi fascynował się mój starszy kuzyn z Warszawy. Prekursorzy heavy metalu na Węgrzech, nie wstydzący się swoich inspiracji, by nie rzec - otwarcie kopiujący kapele zza Żelaznej Kurtyny. I tu ciekawostka - o ile polskie bandy metalowe lat osiemdziesiątych wybierały rodzący się thrash, lub zostawały pod znaczącym wpływem bandów hard rockowych, o tyle Węgrom było bardziej po drodze z galopującymi heavy metalowcami (co cieszy moje uszy ;) ). Warto również rzucić uchem na dokonania ich krajan z Ossian (nie mylić z polskim Osjan) - chłopaki nasłuchali się pierwszych płyt Iron Maiden i przerobili je na węgierską modłę..

Tankcsapda - czyli smocze zęby z Debreczyna


Smocze zęby to nazwa umocnień przeciwczołgowych z okresu drugiej wojny światowej, i taką nazwę wybrali sobie rockmeni z Debreczyna. Chłopaki mają na koncie 19 albumów, wypełnionych siarczystym hard rockiem starej szkoły. Dodać do tego inspiracje klasycznym heavy metalem i mamy kolejną węgierską gwiazdę pierwszej wody. Aż żal bierze, że nie ma podobnej wśród naszych, polskich rockowych składów (bo najbardziej zbliżonemu stylistycznie Hunterowi brakuje jeszcze sporo do osiągnięcia podobnego statusu). Zespół poza swoim rodzimym krajem jest ponoć najbardziej znany dzięki balladzie 'Lasts Forever', lecz mnie o wiele bardziej przekonuje jego ostrzejsze, bardziej zadziorne oblicze.

Ektomorf - czyli brazylijscy cyganie znad Dunaju

Nikt nie nazywa kapeli braci Farkas inaczej, niż 'węgierskie Soulfly'. Faktycznie wpływy tej kapeli są bardzo wyraźne w muzyce Ektomorf, choć ja dorzuciłbym do wrzącego bogracza ze stylem Węgrów słyszalną fascynację cygańskim folkiem i echa System of a Down. Swoją drogą to ciekawe, jaką karierę udało się zrobić Ormianom z amerykańskim paszportem, a jak niewielu osobom znana jest muzyka Węgrów, choć przecież tak podobna w stylu (nawet grać zaczynali mniej więcej w tym samym czasie). Czyżby to wokalista robił różnicę?

Conan's First Date - czyli kierunek - Szwecja!

Co tu dużo mówić, sprawny, pachnący Entombed na milę death'n roll. Chłopaki pochodzą z zabytkowego, położonego nieopodal Budapesztu Szentendre i łupią swoje aż miło.To wciąż debiutanci, lecz jak widać zorientowani na zrobienie kariery. Czego im życzę, gdyż już za nazwę mają u mnie dodatkowe punkty... ;)

Attila Csihar - czyli Don Chichot undergroundu

Długo można by wymieniać dokonania człowieka - drzewo, zwanego też Lordem Sucharem. Najbardziej znany z kultowej płyty 'De Mysteriis Dom Sathanas' Mayhem, maczający swe struny głosowe w albumach Tormentor, Aborym, Korog, Plasma Pool i Sunn O))), gościnnie współpracujący z tuzami black metalu i nie tylko (np. z Jarboe). Ostatnio widziany w Polsce przed koncertem Ulver w Krakowie, jak mamrotał niezrozumiałe inkantacje i oczadzał salę kadzidłami. Człowiek legenda, bez którego dzisiejszy black metal mógłby wyglądać zupełnie inaczej...

Sear Bliss - czyli zmiana goni zmianę

Sear Bliss jest chyba najbardziej rozpoznawaną kapelą grającą ekstremalny metal na Węgrzech. Choć brak im popularności jaką mogą się cieszyć nasi chłopcy z Vader czy Behemoth, to przez piętnaście lat zamiatania włosami sceny wyrobili sobie własną markę. Sear Bliss idą zresztą w ślady Nergala i spółki - zaczynali grając przaśny, leśny, pogański black metal, zaś gdzie są dziś można zobaczyć na wrzuconym powyżej videoclipie. Ciekawostką jest fakt, że korzystają z dęciaków - z podobnych kapel wcześniej kojarzyłem tylko warszawską Insomnię z Trombkiem w składzie.

Autumn Twilight - czyli jak słodko być smutasem

Chłopaki pochodzą z Nyíregyházy - czyli w zasadzie ze stepowej Ukrainy ;). Zaczynali na fali popularności Jedynego Prawdziwego Gothic Metalu, pozbawionego potępieńczych niewieścich zawodzeń. Później jednak ktoś im puścił nagrania MakKoja i spółki, co zaowocowało drastycznym złagodzeniem i uprzestrzennieniem brzmienia. Wciąż na tak zwanym dorobku, grupa pochwalić się może sporą liczbą koncertów na tak zwanym lokalnym gruncie i wciąż czeka na zagraniczny debiut. A może by zaprosić ją na bolkowski zamek?

Dalriada - czyli opiewając madziarskie lasy

"W muzyce heavy metalowej częstymi motywami są zjawiska nadprzyrodzone, takie jak: las, duch, mrok i dziewica". Zdanie to od jakiegoś czasu nieprzerwanie towarzyszy Najlepszej z Najlepszych i mnie we wszelakich muzycznych podróżach. Nie mogłem się oprzeć pokusie umieszczenia go tutaj, bo pasuje do powyższego klipu jak znalazł: jest las, jest mrok, snującego się po lesie bladawego młodzieńca można z dużą dozą dobrej woli uznać za ducha, zaś nadobną niewiastę w kapturze - za dziewicę. Wszystko się zgadza - nawet te zjawiska nadprzyrodzone ;)

1 komentarz:

Vereena pisze...

O matko, przypomniałeś mi Locomotiv GT (pamiętam winyle zdzierane przez Tatę na gramofonie marki bodajże Unitra) - wspomnienia wracają ;)