czwartek, 15 maja 2008

Annalist, czyli jak nie kierować karierą

Dawno, dawno temu, w moje spragnione dobrej muzyki łapki wpadła kasetka wydana przez Digiton z pierwszą płytą Annalista - 'Memories'. Na wkładce o samym Digitonie nie było mowy, natomiast w miejscu, w którym z reguły widnieje znak graficzny labelu, widniał symbol z podpisem "Ciesz się, że nie szczekasz". Przez lata byłem bardzo dumny z faktu posiadania płyty wydanej przez 'najpewniej ultrapodziemną pancurską wytwórnię płytową', aż w końcu dowiedziałem się, że 'Ciesz się, że nie szczekasz' było tytułem dodatku do 'Sztandaru Młodych', poświęconego muzyce rockowej. W każdym razie, 'Wspomnienia' ukazały się w 1993 roku, ja zaś miałem okazję wysłuchać ich jakieś pięć lat później. Płyta to 54 minuty i 32 sekundy rocka neoprogresywnego, spod znaku Marillionu i Pendragona. Sporo solówek i świetny klimat, uzyskany min. dzięki kapitalnym partiom klawiszowym. Największe wrażenie, jak pamiętam, zrobił na mnie pierwszy na stronie B utwór 'Lunacy', który oprócz wyraźnego podziału na poszczególne części wyróżniał się długością - ponad 12 minut.
Płyta została zmiażdżona przez krytykę. Bezpośrednie czerpanie inspiracji z będących już wtedy klasykami w Polsce kapel z UK zostało bezlitośnie wytknięte. Do tego wokale Srzednickiego, zwłaszcza te w języku angielskim, boleśnie kaleczyły uszy. Na polskim progresywnym tronie siedział wtedy Collage, za jego plecami czaił się Abraxas, i to te kapele miały na długi czas stanowić wzór do naśladowania wśród polskich 'progrockersów'.
Co stało się dalej? Srzednicki otwiera własne studio nagraniowe (Serakos), a grupa nagrywa uznaną przez wielu za 'opus magnum' zespołu płytę 'Artemis' wydaną później przez Ars Mundi. Oprócz angielskich tekstów pojawiły się polskie, nakręcono teledyski (których, choć bardzo się starałem, nie znalazłem nigdzie w sieci), muzyka zespołu powędrowała w stronę ambitniejszego popu, co niestety stało się początkiem końca zespołu. Ale nie uprzedzajmy faktów. Na 'Artemis' znalazły się rzeczywiście świetne piosenki - bo piosenka to najlepsze słowo oddające charakter tych utworów. Na plus można wyróżnić 'Głębiej w biel', za fajną solówkę, zaś największym przebojem stał się 'Anioł i Duch'.
W tym kierunku podążył zespół na swojej kolejnej płycie, 'Eon' (wydanej w 1997 roku przez tandem Słońce/Ars Mundi). Niestety, utwory tutaj to coś, czym za kilka lat będzie nas karmił choćby Szymon Wydra z zespołem. Poza świetnie zaaranżowanymi partiami perkusji i przeszkadzajek, za którymi stoi Artur Szolc, wyraźnie zainfekowany muzyką Wschodu, piosenki to chłam tej samej miary, co hity niesławnej grupy Shout. (Tu możecie znaleźć całą płytę do ściągnięcia z Chomika, co ciekawe zespół został umieszczony pomiędzy takimi tuzami polskiej muzyki rozrywkowej jak grupy Akcent i Amadeo :), to pozwala choć trochę wyrobić sobie opinię o jakości albumu.) 'Eon' nadwyrężył moją wiarę w zespół na tyle poważnie, że kolejnej, ostatniej w karierze zespołu płyty 'Trial' nie słyszałem, ani nawet jej nie szukałem. Gwoździem do trumny był fakt, że została wydana dla padającego już wtedy polskiego oddziału Koch Ent., więc nie miała żadnej promocji i przeszła bez echa (rok później wznowił ją Mitloff w swojej Apocalypse Prod.). Zespół padł.
Ale życie toczy się dalej. Artur Szolc i Robert Srzednicki tak zasmakowali we wspólnym graniu, że wydali dwie płyty poświęcone Tarotowi i Zodiakowi. Natomiast od 2004 roku współtworzą zespół Delate.
Nam zostały cztery płyty Annalista, z których z czystym sumieniem mogę polecić dwie. Przy czym to debiut zrobił na mnie najbardziej pozytywne wrażenie. I, zgodnie z tytułem płyty, zawsze gdy jej słucham, przychodzą wspomnienia, wspomnienia z pięknych czasów :)

Poniżej jedyna próbka tfurczości Annalist, jaką znalazłem w sieci, czyli ilustracja zimowej wycieczki na Kasprowy Wierch. Nie chce mi się odkurzać starego kaseciaka, ale mam prawie 100% pewności, że utwór pochodzi ze 'Wspomnień' ('Falling Down' ???).

Brak komentarzy: