czwartek, 29 maja 2008

My name is Jones, Indiana Jones...


Do dziś pamiętam lodowaty poranek w Warszawie w lutym 1990 roku, gdy po raz pierwszy miałem okazję obejrzeć przygody pewnego nieogolonego archeologa na wielkim ekranie. Pamiętam też, jak bardzo wyszedłem z kina oczarowany i podekscytowany. Wczoraj, po prawie dwudziestu latach, znów mogłem przeżywać przygody Indiany Jonesa i jego przyjaciół.

"Z pewnom takom nieśmiałościom" kierowałem się ku Multikinu. Z jednej strony, oczekiwania były ogromne, w końcu 18 lat to wystarczający czas, by stworzyć dzieło niezwykłe, kompletne w każdym calu. Z drugiej strony strach mnie chwytał za gardło, bo Harrison Ford i spóła po tych 18 latach sami mogą stanowić archeologiczne eksponaty ;). No i fakt, że teraz kino jest przesycone efektami specjalnymi, które mogły zdominować całość filmu, również nie napawał mnie optymizmem. Po krótkim namyśle postanowiłem się nie przejmować, i jak większość widzów postanowiłem nastawić się na dobrą rozrywkę, wspartą Moim Kochaniem u boku, dwoma litrowymi colami i wieeelkim pudłem popcornu (który, jak Mój Skarb zauważył, ostatni raz jedliśmy w kinie jeszcze na studiach, na 'Władcy Pierścieni'). Jak się potem okazało, było to słuszne założenie :)

'Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki' to fajny film przygodowy, otwarcie nawiązujący do tradycji serii. To, czy jest godnym następcą 'Ostatniej Krucjaty', pewnie będzie długo i namiętnie dyskutowane na różnego rodzaju forach i w komentarzach pod kolejnymi recenzjami. Ja na filmie bawiłem się świetnie, i choć z kina nie wyszedłem z totalnym opadem szczęki, to składam to raczej na karb tego, że już nie jestem dwunastolatkiem :). Realizacja filmu jest bez zarzutu, zgodna z ugruntowanym przez serię trendem 'przygoda goni przygodę'. Nie ma chwili czasu na nudę, na ekranie wciąż coś się dzieje. Spielberg zapowiadał, że sceny z wykorzystaniem kaskaderów będą pojawiać się częściej, niż animacja komputerowa - tylko częściowo się to sprawdziło, aczkolwiek do efektów ciężko mieć jakieś zarzuty. Fenomenalna Kate Blanchett (ten akcent!) i genialny pomysł z zatrudnieniem na nowo Karen Allen, która grała chyba najbardziej charyzmatyczną z dziewczyn Bonda, przepraszam, Indiany ;). No i do tego ten krzywy uśmieszek, kapelusz i bicz Forda. Rewelacja.

Jeśli chodzi o minusy, to pewnie czytaliście już setki opinii gnojących film, więc postaram się nie powtarzać, ani nie spoilować (bo, jak zwykle, diabeł tkwi w szczegółach). Pierwszy, i zarazem największy minus tego filmu, to niestety scenariusz. Wiadomo było, że nowy Jones ma stać się 'blockbusterem', i chyba przez to do krojenia oryginalnego scenariusza zabrali się marketingowcy. Mamy więc niespójny ciąg akcji, sceny wplecione w główny wątek tylko dla pokazania efektów specjalnych, nadmierną eksploatację 'pomysłów na przygodę', które mogłyby spokojnie posłużyć za temat kolejnych trzech filmów o dzielnym archeologu, a także kilka scen, które można spokojnie było wyciąć, bo do historii nie wnosiły nic (a mogły być istotne, jeśli scenariusz poszerzałby zawarte w nich wątki). Drugim grzechem głównym był brak wyrazistego szwarccharakteru. Irina Spalko była zbyt mało zołzowata jak na Główną Wredną Postać, stylizowano ją raczej na 'Ja-Tylko-Pragnę-Wiedzy' Elsę Schneider z 'Krucjaty'. Brakowało natomiast kogoś, kto autentycznie budziłby grozę samym swoim pojawieniem na ekranie (odpowiednio major Arnold Toht z 'Arki', demoniczny Mola Ram ze 'Świątyni' i standartenführer Vogel z 'Krucjaty'). Tawariszcz Dovchenko niestety nie spełnia tego wymagania. Smutno :( Trzeci duży zarzut to fakt, że fabuła pozbawiona była elementu odkrywania nieznanego, co stanowiło przecież trademark serii. W poprzednich filmach Indy aby odzyskać artefakt musiał szlajać się po świecie rozwiązując zagadki, których moim zdaniem w 'Królestwie Kryształowej Czaszki' po prostu zabrakło. Teraz akcja zastąpiła refleksje... A Indiana Jones z archeologa stał się super tajnym agentem. Znak czasu?

Mógłbym napisać jeszcze co nie podobało mi się scena po scenie - ale po co? Nie chę spoilować, a to by się do tego sprowadzało. Mogę natomiast napisać, że podobał mi się rozmach, z jakim nakręcono film. Wszystkie te pradawne mechanizmy (które zgodnie z prawem tej serii doskonale działają po latach) robią wrażenie. Pościgi jak zwykle świetnie pomyślane, bójki i bijatyki takoż. W filmie jest kilka kapitalnych scenek (jak choćby ta z tym i wtedy kiedy on to i tamto i wreszcie ta, w której... wybaczcie, nie mogłem się powstrzymać :P ), zagranych po mistrzowsku, ale przede wszystkim kapitalnie pomyślanych. Indiana ma jak zwykle cięty język a w filmie pojawiają się smaczki dla fanów serii. Czegóż chcieć więcej?

Może bluźnię, ale napiszę to z pozycji fana. Chciałbym, aby już więcej nie nakręcono kolejnego filmu o Indianie Jonesie. 'Królestwo Kryształowej Czaszki' może stanowić godne pożegnanie z tym bohaterem. Jego filmowy potencjalny następca nie posiada charyzmy, jaką obdarzony jest Harrison Ford. W dobie, gdy kino awanturnicze ma swoich 'Piratów z Karaibów', dwie części 'National Treasure' z Cage'em i takoż dwie części 'Tomb Raidera' z Jolie, a nadchodzą kolejne filmy (np. nowa 'Mumia'), może warto stworzyć naprawdę dobry scenariusz, i główną rolę w nim powierzyć charyzmatycznej gwieździe nowego pokolenia, aby korzystając z doświadczeń czterech świetnych filmów stworzyć kolejnego charakterystycznego bohatera? Już nawet mam tytuł: 'Borys Szyc i Bursztynowa Komnata' :P.

Brak komentarzy: