wtorek, 16 lutego 2010

Z warząchwią i kopyścią przez... Toruń.

Od lat obiecywaliśmy sobie z Najlepszą z Najlepszych odwiedzenie Torunia. Bo Toruń to, nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, fajne miasto. Tyle tylko, że nigdy nie było czasu na spokojne jego zwiedzanie i korzystanie ze wszystkich wspaniałości, jakie Toruń ma do zaoferowania. Aż przyszedł czas, że gwiazdy w pomyślnej koniunkcji się znalazły, i sprawiły nam Wolny Weekend...

Nocleg.

Wiem, jestem burżujem i zamiast namiotu, schroniska młodzieżowego czy tanich kwater ze wspólnym wychodkiem na korytarzu postanowiłem nająć pokój w hotelu, na jedną noc. Do tego w samym sercu Starego Miasta, by zmożonego snem sprawiedliwym cielska nie narażać na niewygody w mknącej późną nocą taksówce. Jednocześnie wyszedłem z założenia, że miast apartamentu z wodnym wyrkiem i jacuzzi wystarczy nam solidne łóżko i łazienka z natryskiem, absolutne minimum by złożyć głowę po wyczerpującym i pełnym atrakcji dniu. Wybór padł na 'Hotel Gromada', który oferował najtańszy pokój w samym sercu Torunia. Tego wyboru nie żałowaliśmy. Choć na początku odstraszył nas nieco wygląd budynku, który nie był remontowany chyba od dwudziestu lat, to wnętrza okazały się całkiem wygodne i spore. Na dodatek, za skromną opłatą mogliśmy pozostawić auto na mikroskopijnym podwórzu za hotelem, by uniknąć opłat za parkowanie w strefie parkingowej i mieć komfort dozorowanego auta. W cenie noclegu znalazło się również śniadanie, którego Najlepsza z Najlepszych nie odważyła się niestety spróbować. Śniadanie to bowiem składało się z jajecznicy, za którą moja ślubna nie przepada, o ile sama jej nie przygotuje, oraz iście mikroskopijnej porcji chleba z masłem i wędliną. Jako deser podano miejscowy wyrób wysokobiałkowy. Na szczęście kawa, której dostałem cały dzbanuszek, była bardzo smaczna.

Dania główne.

Toruń to przede wszystkim urocza, średniowieczna Starówka. Wiem, zaraz ktoś będzie sarkał, że nie tylko, że przecież park etnograficzny, i że cytadela... Cóż, gdybyśmy zostali na tydzień, pewnie zakosztowalibyśmy wszystkich wspaniałości, jednak mając do dyspozycji jakieś 24 godziny, skupiliśmy się na ścisłym centrum. Nie sposób się bowiem w nim nudzić... Toruńska starówka jest wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, co nie dziwi wcale, gdyż niewiele jest w naszym pięknym kraju miejsc, w których można się poczuć jak w średniowieczu. Wąskie, brukowane uliczki, bardziej lub mniej zadbane kamieniczki z często przepięknie kutymi szyldami, wszystko to potrafi przenieść nas - choćby w wyobraźni - o kilkaset lat wstecz. Pomagają przy tym muzea z licznie zgromadzonymi eksponatami. Muzeum Kopernika to w praktyce jego dom, wypełniony eksponatami z epoki, wystylizowany na dom bogatego mieszczanina ze schyłku średniowiecza. Tuż obok jest Żywe Muzeum Piernika, czyli wciąż działająca piernikarnia z XVI wieku, w której - jeśli ktoś ma wolną godzinkę, może własnoręcznie wypiec (a później spożyć) słynnego na cały świat Toruńskiego Piernika. Udostępniono do zwiedzania również Ratusz Staromiejski - jest tam piękna kolekcja obrazów oraz prześliczne stare wnętrza, do dziś wykorzystywane przy znaczniejszych miejskich uroczystościach czy przy okazji koncertów muzyki poważnej. Krok dalej jest przepiękna kamienica Pod Gwiazdą - obecnie Muzeum Orientu. Oprócz licznie zgromadzonej broni i ceramiki wschodniej, na tyłach kamienicy zorganizowano skomponowany wedle wszelkich prawideł sztuki Ogród Zen - robiący wrażenie, choć niewielki. Jeśli komuś nie zbywa sił, może odwiedzić także Dom Eskenów ze najróżniejszym chyba asortymentem - od makiet archeologicznych i biżuterii z czasów tak zamierzchłych, że nawet najstarsi górale ich nie pamiętają, przez olbrzymi arsenał broni i umundurowania, aż do dokumentów z czasów nowożytnych i sztuki współczesnej. Na deser można odwiedzić Muzeum Podróżników, w którym prezentowane są eksponaty zgromadzone podczas podróży przez Tony'ego Halika. Można tam znaleźć sporo broni i ubrań ludów pierwotnych, a także takie dziwactwa, jak wypchany pancernik, rekinia skóra oraz zajmująca całą ścianę kolekcja breloczków od... hotelowych kluczy. Jak rozumiem, Tony po uzyskaniu takiego eksponatu hotelu z którego go uzyskał po raz drugi już nie odwiedzał :) W ramach odpoczynku można odwiedzić jeszcze ruiny krzyżackiego zamku, które często stają się areną wszelkiego rodzaju jarmarków, turniejów rycerskich, a nawet festiwali... rockowych. Przy odrobinie szczęścia można wspiąć się na sam szczyt wieży zamkowej, którą zawiaduje miejscowe bractwo rycerskie, pomachać białogłową białą bronią i dorzucić się chłopakom do piwa.

Specjalność zakładu.

Nie będę ukrywał, że przyjemność płynącą z przebywania w Toruniu próbowała nam zepsuć pogoda. Na szczęście powiedzieliśmy sobie, że czego nie uda nam się zobaczyć ja pierwszym razem, nadrobimy przy kolejnej okazji - bo ta na pewno będzie. Gdy nad miastem przechodziły gwałtowne - choć ciepłe - burze, my kryliśmy się w miejscach, gdzie płynął złocisty trunek. Znaczy się w pubach. Piwnica Pod Aniołem powitała nas sporym i świetnie położonym ogródkiem piwnym, z widokiem na Ratusz, Kamienicę Pod Gwiazdą, miejscowego Osiołka i pomnik Kopernika. Sam lokal mieści się w podziemiach Ratusza, jednak z uwagi na letnią porę zdecydowanie wybraliśmy świeże powietrze. Z rozkoszą więc zasiedliśmy, by napić się Pilsnerka w miłej atmosferze. Atmosferę tę próbowali kilkukrotnie zepsuć naprzykrzający się gościom żebracy, szybko jednak byli przepędzani przez obsługę lokalu. Samą knajpę będę jednak wspominał bardzo miło i z pewnością do niej kiedyś wrócę mając nadzieję, że uporają się wreszcie z bardzo intensywną niemiłą wonią panującą w toaletach. Inny położony na Rynku pub, który odwiedziliśmy, Grota, ma aspiracje do bycia rockową knajpą. Rozmiarami i układem wnętrz (choć nie wystrojem) przypomina poznański klub 'U Honzika', serwuje niezłe piwo i raczy klientele niezobowiązującym, bezpretensjonalnym rockiem. Fajne miejsce do spędzenia wieczoru z Najlepszą z Najlepszych czy z przyjaciółmi. Tuż obok Groty znajduje się jeden z najbardziej uroczych 'zabytków' Torunia - pomnik Filusia, psa pilnującego kapelusza i parasola swojego pana - profesora Filutka, znanego z rysunków Zbigniewa Lengrena.

Jednak prawdziwym spécialité de la maison Torunia okazały się być Kuranty. Ten położony przy Rynku dwupoziomowy klub podbił nasze serca pomysłem, wystrojem oraz repertuarem. Kulinarnym, rzecz jasna. Dolny poziom kurantów to pub z parkietem, urządzony w iście niebanalnym stylu, z podświetlanymi szybami, dającymi wrażenie przebywania raczej na szczycie wieży, niż w piwnicy. Do tego pierwsze starcie z toaletą, wyposażoną w umieszczone centralnie naprzeciwko wejścia do niej lustra, kończy się niejakim osłupieniem. Górna część, restauracyjna, urządzona w stylu dyskretnej elegancji, proponuje opróz szerokiej gamy napojów, także posiłki. Przyznam szczerze, że choć atmosferę skutecznie psują rozwieszone tu i ówdzie ekrany telewizorów, na których wiją się bohaterowie teledysków serwowanych przez stacje muzyczne, to Kuranty zdecydowanie najciekawiej prezentowały się z odwiedzonych przez nas klubów. W menu już od pierwszej strony witają nas pierogi, głośno wołając 'Wybierz mnie! Nie! Mnie!'. Nic więc dziwnego, że zaczęliśmy od pierogów (zapiekanych z mozzarellą), i na pierogach (z pieca) skończyliśmy, po drodze zaliczając pierogi na słodko. Bez dwóch zdań Kuranty można określić pierogowym niebem, i każdy pierogowy obżartuch powinien się tam pojawić. Jednocześnie zostaliśmy bardzo mile zaskoczeni wyborem herbat na zimno - nie tych sygnowanych przez Liptona czy Nestea, ale prawdziwych, świeżo parzonych, mocnych i esencjonalnych, chłodzonych lodem, z dodatkiem cytryny, limonki, listka mięty czy odrobiny malinowej konfitury. Herbaty te były zaprawdę rewelacyjne, choć dziś nie jestem w stanie sobie przypomnieć niestety, która z herbacianych firm je dostarczyła.

Deser.

Na kilka ciepłych słów zasłużył też Manekin, czyli bar naleśnikowy, w którym wylądowaliśmy na śniadaniu (w moim przypadku - drugim :) ) . Lokal urządzony w stylu western (lecz nie country ;) ) wydał się nam idealnym miejscem na rozpoczęcie tego deszczowego dnia. Po pierwsze - kawa. Podana niemalże od razu po złożeniu zamówienia (a chyba nie muszę tłumaczyć, że poranek przed kawą to zły i niedobry poranek) i na tyle dobra, że skończyła się baaardzo szybko. No i naleśniki. Spore (choć Najlepsza z Najlepszych pewnie użyła by słowa: gargantuiczne ;) ) i naprawdę przepyszne. Zamówiłem sobie wiśniowego potwora z białym serem i czekoladą, i było to naprawdę bardzo mądrze wydane 11 złotych. Najlepsza z Najlepszych wolała rozpocząć dzień od czegoś nieco bardziej wytrawnego, i swego wyboru również nie żałowała. I jeśli w Kurantach odnajdziecie pierogowe niebo, to Manekin zabierze Was na wyżyny naleśnikowego smaku.

Weekend w Toruniu sprawił, że na dwa dni oderwaliśmy się od rzeczywistości, wypoczęliśmy i odstresowaliśmy się na dobre. I pomyśleć, ze wszystkie te wspaniałości leżą o dwie godziny jazdy od Poznania!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Namówiłeś mnie :) Jak tylko się ociepli pędzimy do Torunia.
Ale pisanie tej notki chyba Ci zajęło trochę czasu...? Pisz więcej :)
Pozdro,
senmara