wtorek, 10 lutego 2009

Dawno temu na dzikiej północy...

Koszalin to w sumie niewielkie miasto. W czasach, gdy byłem w liceum i metal był dla mnie najważniejszą rzeczą pod słońcem liczyło się dla mnie tylko jedno - tworzyć Underground. Koszalińska scena podziemna była malutka - każdy znał każdego, każdy grał z każdym i większość projektów nie wychodziła poza garaże czy piwnice. Miast wymieniać się dokonaniami własnych 'zespołów' wymienialiśmy się tą muzą, która do nas trafiała ze świata - wielokrotnie przegrywanymi demówkami i oficjalnymi wydawnictwami zespołów, o których niewielu jeszcze pamięta, ale także tych, które dorobiły się dziś statusu dużych, czy kultowych kapel. Często próby zespołu były jedynie pretekstem do tego, by spotkać się, podpiąć walkmana do wzmacniacza i w oparach dymu i przy piwku bądź tanim winku słuchać muzyki naszych Idoli, i dyskutować o tak witalnych sprawach jak to, czy to Asmodeusz jest jednym z imion Złego, czy jednak Aszmedai. Ale byli wśród nas także i tacy, którym udało się zaistnieć na polskiej podziemnej scenie, i to im chciałbym poświęcić dzisiejszy wpis.

W zasadzie nie mogę nie rozpocząć od Kuby Grabskiego, który był animatorem szeroko pojętej sceny rockowej w Koszalinie. Kuba zaczynał od mocnego uderzenia - grał w pierwszym składzie Mr. Zoob, później parał się dziennikarstwem muzycznym w prasie i radiu, w tak zwanym międzyczasie grając i wspierając wiele projektów (co robi z niezłym skutkiem aż po dziś dzień). To przy współudziale Kuby ruszyły podbijać świat trzy koszalińskie Gwiazdy - absolutnie nie-rockowa Dzielna z Mielna (o której też muszę tu wspomnieć, bo z jej siostrą chodziłem do klasy i (francuskie) wino piłem ;) ), Jarek Płocica (który zanim stał się Gwiazdą grał niezłego rocka) i Gdzieci Kwiaty (o których nikt dziś nie pamięta, a szkoda). Kuba... Kuba to był mainstream, ale jego audycje radiowe to była często jedyna metoda na poznanie nowej ciekawej muzyki, zaś bez jego wsparcia zorganizowanie jakiegokolwiek koncertu nie było możliwe. Takie to były czasy...

Gdzieci Kwiaty było naszą lokalną rockową gwiazdą. Ich żywiołowe piosenki doskonale wpisały się w swój czas - czas gdy dotarła do nas Pierwsza Fala Grunge'a. Echa tego nurtu było słychać w ich muzyce, która jednak była dużo bardziej melodyjna i przebojowa. Gdy w 1994 roku zespół wygrał Festiwal Marlboro Rock-In, zyskując w nagrodę kontrakt płytowy (i trasę z Proletaryat'em), wszystko wskazywało na to, że chłopaki odniosą sukces, jaki stał się rok wcześniej udziałem grupy Hey. Niestety, szał na ich punkcie wszędzie (poza Koszalinem) okazał się wyjątkowo nietrwały. Druga płyta, 'Blisko', przyniosła tylko tytułowy przebój i obniżkę formy. Z różnych powodów zespół zaczął się sypać, jednak jego lider nie poddał się i - w różnych składach - grupa funkcjonuje po dziś dzień. W ramach prywaty muszę jeszcze dwa słowa poświęcić perkusiście grupy - 'Tośce' czyli Tomkowi Szelągowi, który był jedynym członkiem zespołu, którego osobiście poznałem, przesympatycznemu chłopakowi, który mi niesamowicie imponował, także brakiem 'gwiazdorzenia', które niestety cechowało lidera grupy. Tomka dziś, niestety, nie ma między nami.

Mroczne i ciężkie dźwięki nie były nigdy w Koszalinie jakoś szczególnie popularne. Był wprawdzie Bloody Psycho - czyli grindcore'owa bestia, której największym sukcesem był wspólny koncert na Hali Gwardii z pewnym nieznanym zespołem z Wielkiej Brytanii, który promował właśnie swoją trzecią płytę - 'Harmony Corruption'. Bloody Psycho miał pecha - zespół to rozsypywał się, to wracał z nowym składem, ale większej popularności nie osiągnął. Była też grupka zapaleńców, którzy w różnych konfiguracjach personalnych stworzyli grupy Piekielne Wrota, Morbid Insane i znaną mi najbardziej - Slaughter. Tworzyli oni szeroko pojęty obskurny death metal, z wpływami thrashu, oblekając swą twórczość w alkoholowy image. Nigdy nie osiągnęli nic poza lokalną popularnością, choć mogę się w tym mylić, bo w czasach, gdy ja zaczynałem bawić się w podziemie, oni dawno już zawiesili gitary na kołku. Lecz nie wszyscy...

Ostatni skład Slaughter, czyli ludzie, którzy zasmakowali w głośnym i szalonym death metalu, nie zamierzali się zatrzymywać. Ukierunkowanie na brutalną agresję pociągnęło za sobą zmianę nazwy. Tak powstał zespół, któremu ustawiłem osobisty ołtarzyk, i który darzę kultem i uwielbieniem po dziś dzień - Betrayer. Ich muzyka dla takiego piętnastolatka jak ja była objawieniem. Potężne, przesterowane gitary, blasty przeplatające się z miażdżącymi zwolnieniami, growling, od którego trzęsły się ściany - to było to! Choć niektórzy mogą kręcić nosem, że w ich stylu nie ma niczego odkrywczego, to przypominam, że w tych czasach nie korzystało się z internetu, i amerykańskich tuzów gatunku, jak Suffocation czy Immolation usłyszałem na długo po tym, jak w me ręce wpadła wydana przez Morbid Noizz Records płyta 'Calamity'. To były piękne dni - death metalowej grupie z Koszalina wydano album, chłopaki jeździli z koncertami po całym kraju, czego kulminacją były występy na Metalmanii '93 przed między innymi Therion, Cannibal Corpse i Death, oraz Metalmanii '94, przed Unleashed, Samael i Morbid Angel... Jednak to, co dobre szybko się kończy. Berial odszedł by wspierać olsztynian z Vader, Ryju i Molly w rodzinnym Słupsku powołali do życia Mortify, zaś Ripper oprócz pracy w lokalnym sklepie muzycznym kontynuował tradycję zespołu przemianowując go na Tetmayer i grając pod tym szyldem jakieś straszne badziewie. Betrayer sczezł, lecz pamięć po nim pozostała i będzie trwać wiecznie.

Inną kapelą, która zamiatała włosami sceniczne deski w Koszalinie, była thrash metalowa grupa Harvester. Inspirowana w głównej mierze Metalliką i Testamentem grupa nie pozostawiła po sobie żadnego śladu - a przynajmniej ja do takich nie dotarłem. Ach, zapomniałbym, przecież ślad jest - od piętnastu lat posiadam czerwonego Warlocka Trelli, który wcześniej należał do gitarzysty rytmicznego Harvestera :). Pamiętam też, że gdy do koszalińskiego amfiteatru zawitała wspólna trasa Proletaryatu i Sweet Noise, to właśnie koncert supportującego te grupy Harvestera zrobił na mnie największe wrażenie. (To była w ogóle trasa, na której grali również olsztynianie z Vader, jednak zanim dojechali do Koszalina, to wycofali się z trasy, czego przez długi czas nie potrafiłem im wybaczyć). Sweet Noise, którzy stawiali wtedy pierwsze muzyczne kroki, zostali przeze mnie olani... a do ich muzyki wróciłem w zasadzie dopiero przy okazji 'Czasu Ludzi Cienia'. Zaś dziś się zastanawiam, co wtedy robiło na mnie większe wrażenie - muzyka Harvestera, czy długie włosy jego gitarzysty :).

Wspominając lokalną scenę metalową nietaktem byłoby pominięcie pochodzącej z oddalonego od Koszalina o ok. 50 km Złocieńca grupy Sinner. Choć szyld wybrali sobie dość niewyszukany (niemiecki Sinner od lat święcił tryumfy na scenie heavy/thrash), chłopaki grali nieźle. Po raz pierwszy zobaczyłem ich w ramach lokalnego przeglądu kapel rockowych, gdzie dali taki szoł, że czacha dymi - zmietli konkurentów ze sceny. Siła, brutalność, agresja - to były atuty ich muzyki. Przegląd zakończyli bodajże na drugim miejscu, ustępując punkom z (równie niewyszukana nazwa ;) ) L.S.D., którzy w swoim repertuarze mieli min. pancurską przeróbkę międzypokoleniowego hitu 'Pije Kuba do Jakuba'. Po przeglądzie błagałem chłopaków o demówkę - nie mieli, ale raz złapany kontakt zaowocował wymianą taśm z nagraniami innych zespołów :) Tym bardziej byłem zdziwiony, gdy na łamach Metal Hammera niejaki Remo zrecenzował ich debiutancką kasetę 'To Death...', wydaną przez Croon Records. W gazecie znalazło się nawet to zdjęcie. Kult! Nie trzeba chyba wyjaśniać, że płytę nabyłem i dość szybko stałą się ona moim ukojeniem po stracie Betrayera...

Gdy wspominam czasy licealne, przypominam sobie także o dwóch zespołach, w których udzielał się kumpel z klasy - Łukasz: grunge'owej, inspirowanej głównie Pearl Jam'em Kokainie, oraz wyrosłej na jej gruzach New Da Wont :). Cóż mogę o tych zespołach napisać - może tyle, że jak za Pearl Jamem nie przepadałem, tak Kokainy mogłem słuchać, natomiast nie mogłem słuchać jazgotliwego New Da Wont, który chyba sam nie wiedział, czy podążyć w stronę rocka, grunge'u czy hard core'a i grał niestrawną mieszankę wszystkich tych gatunków. Ku mojemu zdziwieniu widzę, że New Da Wont gra dziś dalej (choć zupełnie inną muzę), zaś do posiadania kolegi Łukasza w składzie się nie przyznaje :)

Muszę także wspomnieć o dość radykalnym odłamie koszalińskiego podziemia muzycznego - czyli raczkujących wtedy zwolennikach NSBM. Było mi do nich ze wszech miar daleko - głównie ze względów muzycznych, bo przedkładałem death metal i wyrosłe z tego odłamu kapele blackowe nad kvltowe bzyczenie rodem znad fiordów. Ideologia była drugorzędna, wszak wódki mogłem się napić z każdym, kto akurat częstował :), ale nie w smak mi było czasem towarzystwo ludzi, którzy po spożyciu robili się agresywni. Owszem, nie miałem nigdy nic przeciwko przyjacielskiej sójce w splot słoneczny gdy ktoś był 'niegrzeczny', ale uciążliwe stawało się notoryczne wszczynanie burd wśród własnej braci, za jaką uważałem wszystkich członków własnej subkultury. Było nas w Koszalinie tak niewielu, uważałem, że powinniśmy się jednoczyć, podczas gdy oni dzielili metali na prawdziwych i nie... (Te dyskusje o wyższości Roba Darkena nad Nergalem przy wódce... to trzeba było przeżyć i tego posłuchać ;) ). Trzeba było im przyznać jednak, że jeśli chodziło o nowości z północy, to mieli do nich najlepszy dostęp :). Tu pora na małą historię - Piotrek, mocno siedzący w klimatach NSBM, praktycznie nie rozstawał się z wielkim nożem a la Rambo - wiecie, ostrze wielkie na pół metra, zębate, w rękojeści kompas, żyłka i inne duperele. Zapytany żartobliwie kiedyś, czy może będzie tym nożem las karczował, odpowiedział ze śmiertelną powagą, że będzie nim wyżynał chrześcijan. Dziś Piotr jest wziętym stomatologiem, przypuszczam jednak, że jeśli zobaczy na waszej szyi krzyżyk, to zrobi wam borowanko bez znieczulenia...

Ze sceną NSBM łączy się jeszcze jedna anegdota. Gdy, w ramach żartu, Kasia podrzuciła mi linka do muzyki zespołu Światogor, grającego folk/pagan metal, stwierdziłem, że mimo obciachowego image grają fajnie. Zwłaszcza, że pochodzą z Koszalina, gdzie taka muza nie miała nigdy zbyt wielu zwolenników. No, i że ich muzyka przypomina mi Gontyna Kry, więc jest nieźle. Kasię zatkało - przecież Gontyna Kry też jest z Koszalina - stwierdziła. I rzeczywiście - okazało się, że przez kilka lat słuchałem muzyki kapeli z własnego miasta, nic o tym nie wiedząc! Koszalińskie podziemie ewoluowało bowiem, ludzie wyjeżdżali na studia, inni przyjeżdżali studiować na miejscowej Politechnice, składy rozpadały się i tworzyły, zaś ja nie brałem koszalińskich neonazistów na tyle serio, aby uwierzyć, że będą kiedykolwiek stworzyć coś swojego. I tak Koszalin stał się silnym punktem na mapie sceny NSBM w Polsce (czyli stronnictwo Gravelandu wygrało ze stronnictwem Behemotha ;) ).

Choć nie wiedziałem o rozwoju sceny pogańskiej w moim mieście, starałem się trzymać rękę na pulsie i dowiadywać się, co porabiają chłopaki, z którymi zdarzało mi się grywać. Część wyjechała na studia, inni zostali, i z kolejnymi młodymi i żądnymi sukcesów i Tworzenia Undergroundu wilkami zakładali kolejne kapele. Były lepsze, jak hard rockowa Diffussa, i gorsze, jak smęcąca Klepsydra czy Malleus Meleficarum. Zaś zupełnie dobrze trzymała się zupełnie niepoważna, alkoholowo-rozrabiarska scena hard rockowa, czyli Skundoom i późniejszy Kalosz Laszlo P.P. Niestety, z upływem lat kontakty się pourywały, zaś ja większą uwagę przykładam do tego, co dzieje się na scenie w moim nowym domu - Poznaniu. Ale to już temat na zupełnie inną notkę...

10 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Fajnie po takim czasie,chociaż poczytać, jak ludzie odbierali muzykę SINNER'a. Niestety tamte czasy nie pozwalały na rozwinięcie skrzydeł takiemu "skromnemu" zespołowi jak nasz, a może i młodzieńcze myślenie samo podcinało sobie skrzydła. Dzięki za wzmiankę o SINNER w artykule. Pozdrawiam GREKU. Polecam odsuchiwanie- Sinner To death 2010 na You Tube

Anonimowy pisze...

http://www.youtube.com/watch?v=uYIv4j0I7v8

Anonimowy pisze...

Super temat kolego! Z fajnych zespołów na "Scenie Koszalińskiej" moim zdaniem uciekła Ci WENA z niedalekiego Darłowa, Joshua lokers Band (takie klimaty późnego grungea)z Koszałkowa. Pozdrawiam, też tak pamiętam te klimaty:) loq

Buphallo pisze...

Dzięki za miłe słowa.

Fajnie, że Sinner wrócił i że znów tworzycie agresywną muzę! Powodzenia! :)

Joshua Lokers Band'u w ogóle nie kojarzę, ale zaraz po liceum opuściłem Koszalin i straciłem kontakt z lokalną sceną. Wenę zaś faktycznie słyszałem na jakiejś Generacji albo WOŚPie, o ile dobrze kojarzę grali coś jak nu metal / hard core i zyskali nawet pewną popularność w regionie :)

Anonimowy pisze...

Bardzo fajny tekst i świetnie, że nie tylko ja pamiętam te czasy i tę muzykę. A kto pamięta Music Pub to były czasy. Pozostały wspomnienia i sentyment.

Anonimowy pisze...

Jakby się sprężył znalazłbym w piwnicy kasetę z dziełami Harverstera...Muza na prawdę super.

Unknown pisze...

Poprawka : Blody Psycho na gwardii grali razem z zespołem |Napalm Death .Pużniej razem z nimi pojechali do Wrocławia o ile dobrze pamiętam był to rok 1990. Ostatnio Napalm Death graL na generacji dwa lata temu Jako gwiazda festiwalu.

Anonimowy pisze...

http://youtu.be/WRjdo3aoIxE
Zapomniałeś jeszcze O Le Paradiatorze Jehannym a gdzie zespół The Namles

Anonimowy pisze...

Świetny tekst! Ponieważ są możliwe komentarze to mam prawo podzielić się swoją opinią. Były jeszcze ciekawe składy czyli grające także poza granicami Koszalina a to nie jest takie proste: Big Dick, Post Mortem, Avaria, Iguana24, I.T.N.O.W? Dżastem Dżułysz, Pampeluna, Razor.

Anonimowy pisze...

Szkoda ze nikt nie napisze kto "zrobil" takie super zdjecie... Ech